Drukuj

NR 4/2016, s. 5

Wierzymy panu pastorowi

– Nazywam się Jan Jelinek i od 1937 roku jestem pastorem w Kupiczowie, czeskiej osadzie na Wołyniu. (…)

Nas [Czechów podczas rzezi wołyńskiej – przyp. red.] jednak banderowcy na początku oszczędzali. Zajęli się Polakami, przeciw którym prowadzili wielką akcję, z paleniem wsi i często bardzo krwawym mordowaniem mieszkańców.

Polacy z okolicznych wsi, którym udało się przeżyć taki atak, nocami potajemnie uciekali do nas. (…) Czesi ukrywali ich w swoich stodołach i na strychach. (…)

Któregoś wieczoru siedzimy w kuchni na dole. Oczywiście u mnie i u mojej żony Anny pomieszkuje tymczasowo sześciu Polaków, którzy czekają, aż ktoś ich przewiezie dalej, do miasteczka Tulczyna.

Polacy grają sobie w karty, gdy nagle ktoś puka do okna. Wysyłam moich gości szybko na górę, na pierwsze piętro. Wyglądam przez okno.

Banderowcy.

Trzech, w pełnym uzbrojeniu.

Zapraszam ich, żona podaje coś na stół, rozmawiamy, bo tak trzeba, nie mamy innego wyjścia. Przecież nie powiem im, żeby sobie poszli, bo nie podobają mi się metody, którymi walczą o swoją niepodległą Ukrainę.

Posiedzieli może trzy kwadranse, aż mówią, że dowódca kazał im się rozejrzeć u nas po domu. I żebym się nie obraził, ale rozkaz to rozkaz, muszą zajrzeć do każdego pokoju. Również na piętrze.

Serce mi prawie stanęło. Jeśli znajdą tych sześciu Polaków, to będzie koniec i dla nich, i dla mnie, i dla mojej żony.

Ale co mam zrobić? Łapię za klamkę, otwieram drzwi na strych i mówię: – Zapraszam serdecznie. Nie mam nic do ukrycia. Wtedy najważniejszy z nich machnął ręką. Mówi: – Wierzymy panu pastorowi.

Pożegnali się i wyszli.

 

Witold Szabłowski, „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2016, ss. 48, 284–286