NR 1/2012
Akcja filmu „Róża” rozgrywa się zaraz po zakończeniu drugiej wojny światowej. To dramatyczne losy społeczności mazurskiej, przed wojną poddawanej przez Niemców przymusowej germanizacji, po wojnie w nowej ojczyźnie szykanowanej jako „szwaby”. Obraz jasno wskazuje dobrowolnych wykonawców planu niszczenia jakiejkolwiek innej niż socjalistyczna wizji świata i człowieka. Ubecy, berlingowcy, milicjanci, partyjni działacze biorą na siebie zło, które czynili sami (lub wspólnie z Armią Czerwoną). Byli kaci i były ofiary.
Świetne zdjęcia, oszczędne, a mimo to robiące wielkie wrażenie. Poszarzałe kolory niezależnie od pory roku wprowadzają w nastrój filmu. Doskonała również gra aktorska, zarówno postaci pierwszoplanowych, jak i drugoplanowych. Mnie szczególnie spodobał się Edward Linde-Lubaszenko w roli pastora.
O filmie napisano, że jest niezwykle ważny i poruszający, głęboko zapadający w pamięć, trudny i bardzo mocny. I to nie ze względu na losy głównych bohaterów, ale na ukazanie fragmentu naszej najnowszej historii, którego nigdy dotąd w polskim kinie nie pokazano w tak otwarty sposób.
Jest to film o miłości, ale nie o „miłości niemożliwej”, jak został on przedstawiony przez dystrybutora. Miłość rodzi się między AK-owcem i Mazurką, obydwoje mają za sobą trudne doświadczenia, ale nie powodują one, że tych dwoje traci umiejętność...
Ewa Jóźwiak
Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.