Drukuj
NR 9-10 / 2010

Pojawianie się

Nie jestem dobry w medytacji i nie muszę być. Cóż to za ulga! Pamiętam, jak o. Laurence Freeman powiedział kiedyś, że gdy rozpoczął medytowanie, zawodził tak wiele razy, iż dzięki temu poczuł, że coś w tym musi być. Medytacja rozbija kod, w którym wszyscy zostaliśmy ukształtowani, aby żyć w świecie kultury zachodniej. Podważa ona sposób, w jaki oceniamy wszystko – czy coś jest złe czy dobre? Lepsze lub gorsze? Czy był to sukces czy porażka? Jesteś zaangażowany czy stoisz obok? Co zrobiłeś a czego nie zrobiłeś? Dotarłeś już? Czy dotrzesz kiedykolwiek?
      Medytacja rozsadza to od środka, otwiera gwałtownie, ponieważ jest wprost związana z Bogiem. A Bóg jest inny. Rowan Williams, arcybiskup Canterbury, opisuje Boga jako „różnego” od jakiegokolwiek sposobu rozumienia słowa „różnica”. Słowo „różnica” samo w sobie nic tu nie znaczy. Zero porównań, zero skal i miar – nie nadadzą się tu one na nic. Bóg jest – cóż – Bogiem. Po prostu Bogiem. I nasze spotkanie z Bożą Obecnością nie może być zamknięte w więzieniach naszych oczekiwań.
     W medytacji nie powinniśmy niczego oczekiwać, mamy w niej tylko trwać.
     Do jednej z naszych grup medytacyjnych przybył Frank. Był emerytowanym, bardzo aktywnym członkiem Kościoła – odwiedzającym szpitale i parafie, członkiem tej i innej rady kościelnej, cokolwiek by to nie było, on w tym brał udział. Trafnie ujął znaczenie medytacji, kiedy powiedział: To, co podoba mi się u was, to brak jakichkolwiek oczekiwań. Niczego się tutaj ode mnie nie wymaga. I nie muszę nic robić. Jestem przyjmowany takim, jakim jestem. Jestem tutaj i mogę po prostu być. I to jest to. To jest wszystko. Clive także trafił w dziesiątkę, kiedy powiedział: Wszystko, co musisz zrobić, to pojawić się. To jest nasz regulamin: pojawianie się. Ofiarowuj swoje uświęcone słowo, swoją mantrę ciągle, chwila za chwilą najlepiej jak potrafisz – czasem będzie OK, często się nie uda, czasami twoje myśli będą wszędzie i daleko – i czekaj.
     Ale ostatecznie będziesz zaskoczony. Zaskoczony Obecnością, która może być opisana jedynie jako coś zupełnie „innego”. I będziesz zaskoczony darami, jakie znajdziesz, jakie zostaną Ci dane, darami, których nie będziesz mógł opisać, w chwilach, których nie będziesz umiał uchwycić i nigdy do końca zrozumieć. Jednak będziesz wiedział, że otrzymałeś coś unikalnego i niezastąpionego. Czy można opisać to jako „mgnienie radości”? Sam jestem tego ciekaw. Cóż... być może. Będziesz tym zaskakiwany nie zawsze, ale na tyle często, abyś chciał dzień po dniu kontynuować siadanie w tej pozornie pustej przestrzeni.
     Pisarka Annie Dillard mówi: Przez całe swoje życie byłam dzwonem. Nie wiedziałam o tym, dopóki nie zostałam podniesiona i we mnie uderzono. Plany w życiu przychodzą i odchodzą, bardziej odchodzą, ale zrozumiałam, że żyję dzięki tym uderzeniom. A oto słowa poety R.S. Thomasa: Myślę, że może będę odrobinę bardziej pewien istnienia, odrobinę bliżej niego. To wszystko. Wieczność jest zrozumieniem, że ta „odrobina” jest bardziej niż wystarczająca.

Czekanie

„Modlitwa jest czekaniem” – tak myślał brat Roger, ukochany przeor z Taizé. W Taizé zasadą adoracji jest wejście w ciszę. Pamiętam jedną z moich pierwszych tam wizyt: setki nas zostaje „stłoczonych” w rozbudowanym kościele, kiedy wchodziliśmy wspólnie, ramię w ramię, noga przy nodze, w tę głęboką ciszę. Później, kiedy już się trochę rozdzieliliśmy, młody Niemiec siedzący naprzeciw mnie podniósł się, przeciągnął i powiedział: Lubię w Taizé to, że daje ci przestrzeń. Przestrzeń – dodał – do myślenia. Przestrzeń i cisza pozwalają sprawom oczyścić się. Przestrzeń wewnętrznej ciszy jest nieustannym darem, jaki otrzymujemy powracając do milczenia i ciszy w medytacji. Życie, ktoś powiedział, przychodzi w zrywach, najczęściej niespodziewanie i tak samo jest z pustką i z przestrzenią wewnętrzną. Wzrastają w nas po trochu prawie niezauważalnie wraz z dyscypliną codziennej medytacji.
      Buddyści mówią o wewnętrznej pustce jako o przestrzeni między chmurami, która pozwala pojawiać się błękitnemu niebu. Przypominają, że błękitne niebo jest tam stale, pomimo mrocznych dni, kiedy jest całkowicie zakryte masą czarnych chmur. Są to dni w medytacji, kiedy jesteśmy bez reszty rozproszeni – kompletnie „zachmurzeni” poprzez myśli, wyobrażenia, fantazje nacierające na nas z przeszłości czy nadchodzące z horyzontu. Taka jest natura rzeczy.
     Gerry Pierse nauczał, że kiedy odkryjesz, iż jesteś całkowicie rozproszony, nie rozpaczaj. Raczej podziękuj, wydaj okrzyk radości, ponieważ to oznacza, że wszystkie te „chmury” powstają wewnątrz, gdzie jesteś powoli wypalany przez wieczny żar w tobie. Jesteśmy powoli uwalniani z naszych obsesji, tak, że ciążą one nam trochę mniej. Rozpoznanie rozproszeń jest wielkim krokiem naprzód. Oznacza, że zaczynamy obserwować je wnikliwiej, dystansując się od utożsamiania się z nimi. Tak uczymy się oddzielania od nich. Pozwalamy im odchodzić. Rozpoznane rozproszenia prędzej czy później mogą być powitane jako dar.
     To, co nam pozostaje do zrobienia, to powracanie do naszego świętego słowa i trwanie z nim – z naszą mantrą – cicho zagnieżdżającym się w naszych sercach. I ostatecznie chmury rozdzielą się, aby odsłonić czystą przestrzeń. Ta zaś z wolna jawi się nam jako Obecność. Ta pustka mimo wszystko nie jest pusta. A jednak nie możemy usiłować ją nazwać – wtedy bowiem zaczynamy natychmiast ją tracić.
     Modlitwa istotnie jest czekaniem. W grupach medytacyjnych zbieramy się razem, aby razem czekać. Cierpliwość i gotowość – jest wszystkim.

Ks. David Wood

David Wood jest księdzem anglikańskim. Większą część życia przeżył i przepracował pośród zwolna zanikających osad przemysłowych w północnej Anglii, organizując i prowadząc warsztaty, rekolekcje oraz czuwania modlitewne. Zwykle praktykował milczenie i odosobnienie. Kiedy po latach wyczerpujących poszukiwań w 1988 roku spotkał się z nauczaniem Johna Maina, wiedział, że znalazł się w „domu”. Razem ze swoją żoną Sheilą zawiązał i rozwijał Wspólnotę Medytacji Chrześcijańskiej w Cumbrii w północno-zachodniej Anglii.

Przedruk za zgodą WCCM.pl