Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 5-6 / 2010

W momencie rozpoczęcia medytacji do akcji wkracza ego. Nie podoba mu się to, że traci nad nami kontrolę, gdy zbliżamy się ku jaźni. Jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chcąc dać dziecku bezpieczeństwo, nie zezwala mu na samodzielność. Ale żeby dorosnąć, musimy opuścić dom rodzinny i założyć własny. [...]
     W miarę, jak zanurzamy się w ciszę, ego uświadamia nam obecność myśli, stawiając je jako barierę na drodze w głąb. To sprawia, że zatrzymujemy się na myślach, a ich szalony korowód ma na celu rozproszenie i zniechęcenie nas do medytacji. Tylko poprzez wytrwałość powtarzania mantry zaczną pojawiać się między myślami wolne przestrzenie – drzwi do wejścia w ciszę. Ale i tu ego nie pozostaje bierne, kusząc nas, byśmy porzucili mantrę, która może być postrzegana jako zakłócenie spokoju, kiedy już znajdziemy się w świecie przyjemnego transu: niebezpiecznego spokoju. Jeżeli jednak i teraz będziemy trzymać się mantry, wówczas ego może nam podszepnąć: Czy to nie jest nudne, to ciągłe powtarzanie słowa? Co to za oszustwo! Nie siedź tak bezczynnie, zrób coś pożytecznego!
    A tymczasem prawda jest taka, że mamy właśnie tego jednego się trzymać.
    Jeżeli mimo to pozostaniemy wierni medytacji, chociaż przychodzi nam to z trudem, to ego prawdopodobnie zastosuje inną taktykę podszeptując: Czy aby na pewno jest to właściwy sposób i dobra mantra? A może powinieneś ją zmienić? Gdy i ta taktyka zawiedzie, wówczas przypuści ono ostateczny atak, dając nam pod rozwagę dylemat: Nasz nauczyciel powinien być bardziej inspirujący. Ta moja grupa nie daje mi wystarczającego wsparcia, może jednak powinnam poszukać innej? I nawet się nie spostrzeżesz, gdy zagubisz się wśród nerwowych poszukiwań czegoś ?lepszego?. Może i czasami, zwłaszcza na początku, zmiana jest korzystna, ale o wiele częściej hamuje ona wzrost uważności – prawdziwą praktykę medytacji.
    Pojawiają się też myśli tego typu: To jest samozadowolenie. Powinnam w tym czasie zrobić coś bardziej pożytecznego dla innych. Jest to częsty zarzut, jaki zawsze stawiano kontemplatykom. Tymczasem medytacja pozwala nam z czasem być aktywnym, kierując się motywami wypływającymi z wnętrza, z miejsca, gdzie jesteśmy w jedności ze wszystkimi i z wszystkim. W miarę, jak następuje w nas przemiana, jesteśmy uzdrawiani i scalani, a to wywiera dobry wpływ na ludzi wokół nas. Zdobądź pokój serca, a tysiące ludzi wokół ciebie odnajdzie swoje zbawienie (św. Serafin z Sarowa).
    Całkiem inną kategorię oporów stanowią te, których korzenie leżą w naszym wychowaniu religijnym. Gdy przyszło nam wzrastać w ortodoksyjnej i surowej atmosferze religijnej, gdzie ze zgrozą patrzono na zakazane formy modlitwy, to idąc drogą medytacji możemy czuć się winni porzucenia przykładu rodziców [...]. Wiele jest przeszkód spowodowanych naszymi religijnymi uwarunkowaniami. I tak, jeżeli wychowano nas w kulcie ?Boga Ojca?, a doświadczenie własnego ojca dalekie było od opiekuńczego – byliśmy przez niego zaniedbywani, krytykowani lub wykorzystywani psychicznie czy fizycznie – wówczas taki obraz ojca nie da nam sił potrzebnych na duchowej drodze. Dzieje się tak, ponieważ niesiemy w sobie obraz bycia niegodnym atencji ze strony Boga Ojca. Nawet uciekanie się tu do ?Boga Matki? niewiele pomoże – jedynie zastąpimy jeden obraz następnym. Z kolei Bóg sędzia, to raczej ktoś, kogo powinniśmy za wszelką cenę unikać, a nie ten, z kim mamy wejść w osobistą relację. Wielu bowiem z nas idzie w życie z poczuciem wyrządzonej krzywdy i winy wobec innych.
    Następnym źródłem oporów są nasze niezaspokojone potrzeby miłości, bezpieczeństwa i akceptacji. Jeżeli przyszło nam wzrastać w potrzebie miłości, na którą musieliśmy zasłużyć dobrym zachowaniem, to będzie nam bardzo trudno myśleć o Bogu, jako o Bezwarunkowej Miłości. Ego drwi sobie wtedy z nas: Wiesz dobrze, że nie da się ciebie pokochać! Bóg nie ma za co cię kochać. Medytacja jest dobra dla innych, ale nie dla ciebie. Medytacja zasadza się na miłosnej relacji i ufności wobec Boga. Jakiekolwiek poczucie własnej bezwartościowości może początkowo tę relację bardzo obciążyć. Brak właściwego zaspokojenia naszego poczucia bezpieczeństwa może wyrażać się dążeniem do wzmożonej kontroli nad otoczeniem, ludźmi i sytuacjami życiowymi. Kiedy istnieje w nas obawa przed rezygnacją z pozycji kontrolera, wówczas podczas medytacji ego zacznie wygrywać tę słabość szepcząc: Jesteś zupełnie pewien, że to dobry pomysł? Nie boisz się? Tymczasem medytacja wymaga rezygnacji i zaparcia się siebie, co może być na początku samo w sobie bardzo przerażające.
    Wreszcie źródłem oporu jest nasza niezaspokojona potrzeba bycia akceptowanym. Przejawia się ona w tym, że przywiązujemy nadmierną wagę do statusu towarzyskiego i zawodowej reputacji. Robiąc coś niekonwencjonalnego, jak np. medytowanie, możemy narazić się na brak akceptacji i poszanowania naszych obserwatorów. Dzieciństwo pełne lekceważenia naszej osoby, nie pytanie się nas o zdanie i brak poczucia dowartościowania sprawiają, że zaufanie do wewnętrznego głosu jaźni może okazać się wielką przeszkodą wzrostu duchowego.
    Droga naprzód to ciągłe przypominanie sobie, że wszystkie wymienione emocje biorą się z naszych uwarunkowań w przeszłości. Medytując wytrwale z wolna uczymy się, jak wyłączać te stare, przegrane płyty i nie słuchać podszeptów ego.

Kim Nataraja
Tłum. A. Ziółkowski

Copywrite: WCCM.PL

[Kim Nataraja, emerytowany wykładowca języków nowożytnych, urodziła się w Holandii. Od 1960 roku mieszka w Londynie z mężem i dwójką dzieci. Od 1993 roku jest członkiem WCCM. W 1998 roku została oblatem benedyktyńskim Wspólnoty, a od 1999 roku pomaga o. Laurence’owi Freemanowi w prowadzeniu Szkoły Medytacji Chrześcijańskiej dla grup Wspólnoty na całym świecie. W 2003 roku zorganizowała i poprowadziła w londyńskim Centrum WCCM roczny kurs „Chrześcijańskie korzenie mistycyzmu”. Jest członkiem założycielem towarzystwa Bede Griffiths Sangha i aktywnie wspomaga prace Światowej Wspólnoty Medytacji Chrześcijańskiej na polu dialogu międzyreligijnego.]