Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 11-12 / 2009

MYŚLANE RANKIEM

Protestanci z dawien dawna uważają się za pielgrzymów. Wzbraniają się przed wypowiadaniem ostatniego słowa na temat swojej wiary, ponieważ są zawsze w drodze. Nie przywiązują się do przestrzeni i żadnych miejsc nie mają za święte. Reformacja chciała zawarować czystość wiary i ustrzec ją od stale towarzyszącej człowiekowi pokusy idolatrii. Dlatego odrzuciła obecną w katolicyzmie namacalną, fizyczną świętość miejsc, przedmiotów i ludzi. W dwudziestym stuleciu wybitny teolog luterański, Paul Tillich sformułował zasadę protestancką właściwą, w jego przekonaniu, każdej autentycznej religii. Czym jest ta zasada? Przede wszystkim protestem. Zasada protestancka – mówi Tillich – to boski i ludzki protest przeciwko wszelkim absolutystycznym roszczeniom wysuwanym w imię rzeczywistości relatywnej1.


     Nie ma więc – twierdził Tillich – przedmiotów świętych samych w sobie. Żyjemy w świecie na wskroś dwuznacznym: żyjemy życiem, które składa się z prawdy i fałszu, dobra i zła, rzeczywistości i pozorów. Prawdziwie święty jest tylko Bóg. Świat natomiast nie dysponuje pozbawioną domieszek „świętą substancją”; świętość nie tworzy w nim eksterytorialnych placówek wyjętych spod jurysdykcji skończoności i grzechu. Ale świat wraz z całą swoją zawartością może się na świętość otworzyć. Kiedy poddaje się działaniu Boga, kiedy rezygnuje z kuszących pozorów rzeczywistości, kiedy przyjmuje śmierć nicestwiącą to, co już martwe, staje się wobec świętości przejrzysty. Świętość nie jest po prostu jedną z wielu wartości, lecz wartością podstawową i zarazem najwyższą. Jest promieniowaniem rzeczywistości ostatecznej poprzez ofiarę, promieniowaniem, które przenika wszystkie prawdziwe i żywe wartości. Więcej: jest promieniowaniem, które może przeniknąć każdą rzecz, każdą istotę, każdego człowieka zawsze i wszędzie2.
    Świętość pojawia się poprzez skończoną rzeczywistość, ale nigdy się z nią nie utożsamia. Pojawia się jako jej transcendentny sens3. Bo co właściwie mamy na myśli, kiedy przypisujemy komuś świętość? To mianowicie – przytaczam tu myśl Karla Bartha – że w tym człowieku niewidzialne stało się widzialne, że to, czym on jest, przywodzi na myśl to, czym on nie jest, że jego postępowanie osadzone jest w tajemnicy, która je zarazem skrywa i ilustruje4. W naszym świecie zatem świętość jest tym, co na prawdziwą świętość tylko wskazuje.
    Świętość jest atrybutem samego Boga i kiedy jej doświadczamy, doświadczamy Jego obecności. Świętość jest inwazją łaski w życie człowieka, łaska zaś nie jest ani stanem duszy, ani własnością jednostki czy instytucji, lecz wydarzeniem. Każdego dnia, każdego ranka, w każdej chwili łaska i świętość są czymś nowym. Dlatego świętość nie przysługuje konkretnym miejscom czy konkretnej przestrzeni. Owszem, protestanci, tak jak katolicy, pielgrzymują do Ziemi Świętej i tak jak katolicy szukają tam duchowej inspiracji. Lecz ta inspiracja płynie z bezpośredniej więzi między jednostką a Chrystusem, nie zaś, jak nieraz w katolicyzmie, z poczucia przynależności do długiej historii, w której wola Chrystusa przejawiała się przez działanie Kościoła.
    Dlatego też protestanci skłonni są szukać śladów samego Chrystusa, nie zaś świętych pamiątek po nim, i kierują się ku takim miejscom jak Jezioro Galilejskie czy ogród Grobu Pańskiego w pobliżu Bramy Damasceńskiej. Dlatego też wspomniany już Karl Barth, interpretując Psalm 46 w kazaniu wygłoszonym w listopadzie 1940 roku w Bazylei, nie przypisuje „miastu Bożemu”, o którym mowa w Psalmie, żadnej fizycznej przestrzeni, lecz ukazuje jego duchowy wymiar5. Gdzie jest to miasto? – rzuca pytanie w pierwszych słowach kazania i zaraz odpowiada: „Tam, gdzie ludzie wiedzą, że Pan jest z nami6. Bóg zatem, Pan aniołów i duchów, Bóg w swym niepojętym majestacie, Bóg święty i wieczny, który mieszka w niebiosach, lecz którego – jak mówi Biblia – niebiosa niebios nie mogą ogarnąć (3 Krl 8, 27), przebywa z tymi, którzy są skruszeni i pokorni duchem (Iz 57, 15). Tam więc jest „miasto Boże”, gdzie ludzie w głębi serca wierzą i w mowie wyznają: Pan Zastępów jest z nami, twierdzą naszą jest Bóg Jakuba. Bóg – mówi Barth – jeszcze przed stworzeniem świata pragnął zawrzeć z nami przymierze i zawarł je – stał się partnerem człowieka. A ponieważ jest Bogiem, jest twierdzą między nami i grzechem, śmiercią, szatanem, między nami i naszym własnym sercem, które nas oskarża (1 J 3, 20), między nami i tyranami tego świata.
    Mieszkańcy „Bożego miasta” mogą mieć tysiące przywar, lecz jeśli tylko nie zapominają naprawdę wierzyć i mówić: Pan jest z nami, ich przywary bledną. Ich wierze wiele może brakować, ich modlitwa może być podobna kwileniu dziecka, lecz nie zaważy to na ich losach, jeśli tylko świadomi są obecności Boga. Mogą między sobą bardzo się różnić, inaczej myśleć, mówić i żyć, lecz jeśli tylko są zgodni w przekonaniu, że Bóg jest ich twierdzą, różnice te mają małe znaczenie. Czyż przez „Boże miasto” nie płynie strumień błogosławieństwa i radości?

* Tekst przygotowany na uroczystość Wspólnej Radości Tory, która odbyła się 14 października 2009 roku przy współudziale Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, Gminy Wyznaniowej Żydowskiej, Papieskiego Wydziału Teologicznego Bobolanum oraz Laboratorim „Więzi”.

Krzysztof Dorosz

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl