Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 1-2 / 2009

Warto postawić pytanie: Czy ewangelicy powinni uznawać autorytet Biblii i jej centralne miejsce w ich życiu, nie zapominając jednocześnie, że żyją oni w XXI wieku? Otwierając Biblię i czytając ją znajdujemy się nagle w niezwykłym świecie, w który nam dzisiaj trudno uwierzyć. Czytamy tam o ludziach unoszonych do nieba – a przecież wiemy, że niebo, cokolwiek mogłoby to oznaczać, nie jest umieszczone 10000 m nad Palestyną. Czytamy o demonach opuszczających opętanego i obierających za mieszkanie stado świń, by potem masowo rzucić się ze stadem do morza. A przecież współczesna psychiatria przedstawia zupełnie inny punkt widzenia. Biblia mówi o trójstopniowym podziale wszechświata – z niebem w powietrzu nad ziemią, piekłem pod ziemią i ziemią pomiędzy tymi dwoma obszarami – a wiemy, że ten pogląd przestał być aktualny przynajmniej od czasów odkryć geograficznych XVI wieku1.
      Jeszcze 300 lat temu tego rodzaju pytanie byłoby traktowane jako przejaw niewiary, bezbożności i niemoralności. Kościoły ewangelickie starały się tak bardzo zagwarantować i poręczyć autentyczność tego, co napisane w Biblii, że obdarzały Pismo Święte coraz większym autorytetem, jednocześnie czyniąc je coraz mniej ludzkim. Stopniowo Ducha Świętego obarczono pełną odpowiedzialnością za wszystko to, co zawarte w Biblii, a ludzcy pisarze zredukowani zostali do pozycji biernych instrumentów. Zaprzeczać ludzkiemu elementowi Biblii, oznaczało popełniać herezję „doketyzmu”, herezję, która twierdziła, że Chrystus nie był prawdziwym człowiekiem, lecz tylko „wydawał się” nim być, „wyglądał” jak człowiek. W pewnym momencie Biblia stała się „papierowym Bogiem”.
     Nasze próby odpowiedzi na to pytanie powinny skupić się na różnicy pomiędzy Słowem Boga a słowami Biblii. Słowem Bożym może być nikt inny jak tylko Jezus Chrystus, „Wcielone Słowo”. Ewangelicy często określają Biblię jako Słowo Boże, mówią, że kaznodzieja głosi Słowo Boże albo opisują sakramenty jako „ustanowione” Słowo Boże, „widoczne Słowo”. Te określenia są prawomocne dopóki pamięta się o tym, iż Pismo, kazanie i sakramenty nie pochodzą od siebie samych, lecz wskazują poza siebie na wcielone słowo Boże, Jezusa Chrystusa.
     Pismo nie jest Chrystusem, ono tylko gości Chrystusa, jest jego domem. Można Go tam znaleźć. Celem Pisma Świętego jest po prostu świadczyć o Jezusie – „On jest Królem i Panem Pisma”, które powinno zawsze odwoływać się do Chrystusa.
     Biskup Nygren podał współczesną analogię dotyczącą różnicy pomiędzy Słowem Bożym a słowami Pisma Świętego. Otóż pod koniec wojny „dobre wieści” o wyzwalaniu spod okupacji niemieckiej kolejnych krajów Europy docierały poprzez radio i gazety. Lecz ani radio, ani gazety nie były same w sobie wyzwoleniem. Były zaledwie mediami, dzięki którym wyzwolenie stawało się rzeczywistością dla tych, którzy słuchali i czytali. Podobnie „dobra wieść” o wyzwoleniu z grzechów dociera do nas poprzez Biblię – lecz sama Biblia nie jest wyzwoleniem.
     Jeśli będziemy w stanie zauważyć różnicę pomiędzy Słowem Bożym a słowami Biblii, to łatwo dojdziemy do wniosku, że biblijny krytycyzm służy raczej budowaniu niż niszczeniu.
     J.K.S. Reid tak napisał: Jeśli autorytet Biblii nie spoczywa w zadrukowanej karcie, lecz w Tym, o którym ta zadrukowana karta świadczy (niesie świadectwo), to znaczy w Jezusie Chrystusie – w przekazywanej treści a nie w przekazywanym druku – to będzie możliwe przyswojenie sobie rezultatu krytyki tekstu i odnoszenie się z pełnym szacunkiem do Biblii oraz do Tego, o którym ona zaświadcza2.
     Studiowanie znaczenia słów opisujących Wcielone Słowo Boże pomoże zrozumieć Go lepiej. Tylko osoba, która odmawia rozróżnienia pomiędzy Słowem Bożym a słowami Pisma Świętego będzie obawiała się „krytycyzmu” biblijnego. Jeśli obawia się, że zajmowanie się tekstem pod kątem filologicznym, historycznym, społecznym czy kontekstowym zachwieje jego wiarą, to dowodzi tego, że obiektem jego wiary jest sam tekst a nie Ten, o którym tekst ten zaświadcza.
     Suzan de Dietrich napisała: „Załóżmy, że nic nie wiemy o Biblii a powiedziano nam, że Bóg objawił się ludziom poprzez tę Księgę, w której ci, którzy Go słyszeli i widzieli świadczą o Nim. Wyobrazilibyśmy sobie księgę o tak wszechogarniającej i niezwyciężonej logice, że powinna przekonać każdego, kto ją przeczyta. A zamiast tego, cóż znajdujemy? Okazuje się, że Biblia jest bardzo ludzką księgą, pełną niejasności i przeciwstawieństw. Bóg zdecydował objawić się poprzez kruchość słów ludzkich, tak jak wybrał skromne ubóstwo swego Syna. Tajemnica Bożej miłości jest tajemnicą uniżenia. Bóg zdecydował się podnieść swe stworzenie ku sobie najpierw poprzez akt zejścia do nich – mówi ich językiem, dzieli to samo ciało. Bóg oddał siebie ludziom w Biblii w ten sam sposób, w jaki oddał siebie światu w swym Synu”. Tak więc badanie słów Biblii nie jest umniejszaniem wiary, lecz odpowiedzialnym zadaniem, by przekonać się w jaki sposób świadczą one o Bogu Wcielonym, o Jezusie Chrystusie.
     Oprócz hasła Sola Scriptura, istnieje jeszcze inne – Scriptura scripture interpres (Pismo interpretuje się samo) – oznacza to, że istnieje stałe, ciągłe świadectwo przeświecające poprzez Pismo jako całość. W świetle tego, niezrozumiałe lub „trudne” fragmenty Biblii mogą być bardziej zrozumiałe poprzez światło rzucane na nie z innych bardziej zrozumiałych fragmentów. Jeśli więc Pismo Święte w swej podstawie świadczy o Chrystusie i jeśli Bóg opisany w Biblii jest miłosiernym Bogiem objawionym w Jezusie Chrystusie to wtedy posiadamy podstawę, dzięki której możemy podejść do Pisma i jego trudniejszych fragmentów.3

Ks. Michał Jabłoński

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl