Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

9-10 / 2008

W dniach od 8 do 12 września odbyło się w Hoorn (Holandia) seminarium teologiczne, w którym wzięli udział duchowni ewangelicko-reformowani, świeccy teologowie oraz studenci teologii z naszego Kościoła. Seminarium zostało zorganizowane jako kontynuacja tego rodzaju spotkań prowadzonych przez 20 lat do 2005 roku przez ks. Pieta van Veldhuizena z Holandii. Tegoroczne seminarium poprowadził ks. Chris Matacheru z Hoorn, którego parafia gościnnie przyjęła seminarzystów. Obok niego zajęcia prowadzili: ks. Walter Houston z Wielkiej Brytanii i Jarosław Kubacki, pastor wspólnoty ekumenicznej, kaznodzieja świecki w Kościele anglikańskim i starokatolickim, student Arcybiskupiego Seminarium Duchownego w Amersfoort, w którym przygotowuje się do kapłaństwa.
     Zajęcia prowadzone przez ks. Chrisa poświęcone były tematowi: „´Sjem´ (imię) i ´Davar´ (słowo/czyn) w biblijnym świadczeniu”. Wykłady zostały oparte o egzegezę fragmentów Starego Testamentu (np. Ps. 92, Ps. 113). Podczas zajęć ks. Matacheru apelował zarówno do duchownych, jak i do studentów teologii: jeżeli ktoś chce się zawodowo zajmować teologią i głoszeniem Słowa Bożego, musi nauczyć się języka greckiego i hebrajskiego i sięgać do biblijnych tekstów w językach oryginalnych. Ks. Matacheru przedstawił też głośną i szeroko dyskutowaną w Holandii książkę ks. Klaasa Hendrikse Wiara w Boga, który nie istnieje. Manifest ateistycznego pastora.
      Angielski gość, ks. Walter Houston, przedstawił teologię biblijną następujących tematów: „Powołanie Mojżesza” (Ex 3,1-4,17), „Zatwardzenie serca faraona” (Ex 6-14), „Ofiarowanie Izaaka” (Gen 22,1-19). Pastor Jarosław Kubacki przy pomocy trzech tekstów, które w pierwszej części spotkania rozdał seminarzystom do przeczytania w grupach, sprowokował dyskusję na temat rozumienia symbolu i – w związku z tym – Wieczerzy Pańskiej. W programie seminarium było spotkanie z radą parafialną w luterańskim kościele w Hoorn. Seminarzyści ponadto spotkali się z parafią, w której pracuje ks. Chris Matacheru, na wieczorze polsko-holenderskim.
     O naszym kraju po roku 2000 opowiadał Władysław Scholl, a sytuację ekumeniczną w Polsce i naszym Kościele przybliżył ks. bp Marek Izdebski. Wieczorem śpiewał chór parafialny. Również cała polska grupa została zaproszona do poprowadzenia wspólnego śpiewu pieśni po polsku. Niespodzianką okazało się, że parafialny chór został przygotowany przez ks. Chrisa do tego wspólnego śpiewu. W piątkowe popołudnie uczestnicy seminarium spotkali się z komitetem odpowiedzialnym za międzykościelne partnerskie kontakty polsko-holenderskie w Harlemie w anglikańskiej parafii św. Anny i św. Elżbiety. Po raz pierwszy brali udział w mszy odprawianej w rycie polskokatolickim (w języku polskim). Spotkanie z parafią luterańską i msza polskokatolicka zaplanowane zostały ze względu na zaproszonych polskich duchownych: luterańskich oraz polskokatolickich. Niestety, żaden z tych Kościołów ostatecznie nie był reprezentowany, a szkoda. Może jest to sygnał, aby zastanowić się nad nową formułą przyszłych seminariów i organizować je jedynie we własnym w gronie?

Ewa Jóźwiak

 

Udział w seminarium teologicznym

W tym roku, ze względu na „dostępność” wykładowców, zmuszeni byliśmy zorganizować nasze seminarium teologiczne w Holandii. Na zaproszenie ks. Chrisa Mataheru i jego rady parafialnej pojechaliśmy we wrześniu do Hoorn.
      Najpierw kilka refleksji natury ogólnej. Na pytanie: „dlaczego jeździcie na seminaria teologiczne?” – udzielam zwykle podobnej odpowiedzi jak na pytanie: „dlaczego – chociaż to niebezpieczne – chodzisz po górach?” Idę w góry dlatego, że góry są przede mną. Góry są wyzwaniem, a naturalną reakcją człowieka myślącego jest poznanie owego wyzwania. Przynajmniej tyle. Oczywiście, można do tego dodać „ideologię” mówiąc, że potrzeba rozwoju każdego pracownika zakłada jego dalsze kształcenie. W większości znanych mi Kościołów na świecie ich władze czują się odpowiedzialne za rozwiązanie tego problemu i proponują swoim współpracownikom konkretną pomoc. Można spokojnie dodać: tak też jest i w naszym Kościele – wysyłają mnie, więc jadę na seminarium. Ale, przynajmniej w tym wypadku, jest jednak trochę inaczej. Na seminarium jeżdżą nie tylko duchowni, ale i osoby świeckie, zainteresowane teologią. Często muszą brać urlop, by móc uczestniczyć w tym przedsięwzięciu. A ja sam, w ramach moich obowiązków, chcę się zmierzyć w ten sposób z odmiennością poglądów, potrzebą reakcji na świadectwo wiary drugiego człowieka, koniecznością artykulacji własnych myśli, gotowością – publicznie i otwarcie – do przyznania, że ciągle jeszcze wielu rzeczy w teologii, czyli w naszej wspólnej rozmowie o Bogu, nie rozumiem.
     Żeby być lepiej zrozumianym podam przykład. Powiedzmy, że jeden z najoryginalniejszych teologów minionego wieku, Dietrich Bonhoeffer, jest zawsze „modny”. Jak się ktoś powołuje na myśl Bonhoeffera i „podpiera” odpowiednim cytatem – to robi wrażenie! Ale moim zdaniem nie wystarczy przeczytać zestaw ciekawych wypowiedzi o naśladowaniu Jezusa, pisany, przemyślany i wycierpiany w bardzo specyficznych okolicznościach przed około 70 laty. Potrzebne jest przejście do głębszego poziomu refleksji i na przykład, jeśli odnotuje się, że autor mówi o konieczności chrześcijaństwa bezreligijnego, to potrzebne jest poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: jak uprawiać dialog dzisiaj, jakiego języka jeszcze można używać w warunkach tak zsekularyzowanego społeczeństwa, w którym żyjemy? Bo może często tak jest, że – szczególnie duchowni – „chowają się” za sformułowaniami pseudonaukowego żargonu, a czynią to czując się „w miarę bezpiecznie” tak długo, dopóki ktoś ze współwyznawców szczerze im tego nie powie. Jadę więc na seminarium by sprawdzić, czy i ja, i moi świeccy współwyznawcy, mamy odwagę stawiać sobie takie pytania.
     W czasie tegorocznego seminarium największe wrażenie zrobiły na mnie wykłady dr Waltera Houstona z Anglii. Houston przedstawił podczas „wspólnego czytania” m.in. tekst o powołaniu Mojżesza i zleceniu mu misji rozmowy z faraonem. Zwrócił uwagę na fakt, że hebrajski czasownik „hazzeg” oznacza raczej „umocnić”, a tymczasem nasi tłumacze mówią o „znieczulaniu serca faraona”. Czytając wspólnie ten tekst próbowaliśmy zrozumieć, dlaczego narracja jest tak właśnie poprowadzona. Oczywiście, kogoś takie pytania mogą nie interesować. Ale – jeśli troską Boga jest los ludu cierpiącego w niewoli, to jaki sens ma przedłużanie owego stanu w czasie demonstrowania kolejnych plag? Czy ważne jest tu tylko doświadczenie faraona? Gdyby chodziło wyłącznie o uwolnienie Izraela, to zapewne wystarczyłaby jedna, a najdalej dwie plagi. Jak nadać sens temu, co widnieje przed naszymi oczyma: czy to znieczulanie, czy to umacnianie serca faraona? Czy to historia decyzji nieprzejednanego faraona, czy chodzi o ukazanie, że staje się on marionetką w „ręku Boga” – marionetką, która w końcu ginie w otchłani morza. Czy zrozumienie, że chodzi jednak o „umacnianie serca” jest potrzebne do prawidłowej wykładni tekstu? A może trzeba zauważyć, że właściwie owo „umacnianie” zawiodło w doprowadzeniu do zaplanowanego rezultatu?

Ks. Roman Lipiński

 

Kompleks starszego brata

Seminarium okazało się wielce ciekawym i pouczającym doświadczeniem. Przede wszystkim miałem wspaniałą możliwość mieszkać w rodzinie pastorskiej, dzięki czemu z bliska przyjrzałem się warsztatowi pracy pastora holenderskiego. Wykorzystywałem też każdą nadarzającą się okazję, aby poznać opinie moich gospodarzy na najróżniejsze tematy: od praw obywatelskich, przez problemy z imigrantami, aż po zagadnienia związane z fundamentalnymi kwestiami bytu. Rozmowy takie stanowiły dla mnie naturalne dopełnienie tego, czego dowiadywałem się w ciągu dnia w trakcie trwania poszczególnych sesji seminarium.
      Doświadczyłem też czegoś, co trudno uchwycić i opisać. Dla moich Państwa ewangelicyzm był czymś naturalnym, przepajającym życie, konstytuującym osobowość. Nie był czymś wymuszonym. Poczułem w pewnym momencie smutek, że w Polsce zdarza mi się myśleć i postępować jak ewangelik z „kompleksem starszego brata”, którego decyzje często, może za często, bywają zwykłym echem tego, co się dzieje w Kościele Rzymskim w naszym kraju.
     Wracałem do kraju z mocnym postanowieniem aktywniejszego zaangażowania się w życie mojego zboru. Prawda jest dla mnie bowiem taka – jako refleksja po seminarium – że jeżeli my, reformowani, nie będziemy dla siebie oparciem, to żadna pomoc z zagranicy ani działalność genialnych wręcz jednostek nie uratują naszej malutkiej Jednoty przed kryzysem Kościoła europejskiego. Kryzys ten zbiera straszne żniwo, nawet w tak reformowanym kraju jakim jest Holandia. Chciałbym zachęcić wszystkich do uczenia się na sukcesach oraz na błędach naszych współwyznawców z dalekich Niderlandów.

Damian Lemański

 

Studyjna atmosfera

Seminarium teologiczne 2008 już za nami. Wróciliśmy do obowiązków i codziennego zgiełku, co ma niewiele wspólnego ze studyjną atmosferą towarzyszącą nam w Hoorn. W Holandii zostaliśmy przyjęci bardzo gościnnie. Mieszkaliśmy u holenderskich rodzin, a zajęcia odbywały się w jednej z tamtejszych parafii reformowanych, która dbała o nas niczym kokosz o swoje pisklęta. Mogliśmy skupić się w stu procentach na nauce, co dla mnie – samodzielnego studenta pracującego – jest czymś niezwykle rzadkim. Nie trzeba było się martwić o zakupy, obiady, kolacje, o porządek – można było za to w pełni skupić się na zajęciach i zgłębianiu znajomości Biblii.
      I właśnie zgłębianiu Biblii – głównie Starego Testamentu – była poświęcona większość zajęć prowadzonych w ramach tegorocznego seminarium. Pozwoliło to niektórym z nas na odświeżenie resztek hebrajskiego, które zostały w naszych głowach po odbytych studiach tego języka w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej.
     Egzegeza to jednak nie wszystko. Amatorzy teologii systematycznej i filozofii religii, do grona których należę, docenili warsztaty prowadzone przez Jarka Kubackiego. Dla mnie było to wartościowe doświadczenie, które pozwoliło mi zastanowić się nad wagą, znaczeniem i funkcją symbolu oraz nad tym, jak można odnieść tę refleksję do własnej wiary.
     Wydarzenie, które zaznaczyło się wyraźnie w mojej pamięci, to starokatolicka msza w parafii św. Anny i św. Elżbiety w Haarlem, którą koncelebrował z tamtejszym duchownym ks. Roman Lipiński. Msza zorganizowana była dla mniejszości polskiej żyjącej i pracującej w tym holenderskim mieście. Wiele pozytywnych myśli wzbudził we mnie proboszcz wspomnianej parafii, który całą liturgię poprowadził w języku polskim, chociaż nie jest to znany mu język. Dużo wysiłku i ciężkiej pracy musiał włożyć w to przedsięwzięcie, bo mówił niczym rodowity Polak.

Lukas P. Skurczyński