Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 7-8 / 2008

     Łódź to miasto z tradycjami, z międzynarodową renomą ulicy Piotrkowskiej, gdzie turyści mogą odpocząć na ławeczce obok Juliana Tuwima, przystanąć przy kufrze Władysława Reymonta lub pojechać rowerową rikszą na pasaż Artura Rubinsteina, by uciec od śródmiejskiego gwaru. Ale Łódź to nie tylko ulica Piotrkowska i jej atrakcje, imprezy kulturalne, nowo powstające budowle i efektowne, nocne, oświetlenia odrestaurowanych kamienic. Miasto ma swoje nieznane miejsca, bez reklam, fajerwerków i światowego splendoru, miejsca, które tworzyli bracia czescy i ewangelicy reformowani.
      Ulica Radwańska podobna jest do wielu ulic w Polsce. Asfalt, chodnik, zieleń miejska, światła drogowe, budynki – lecz za jednym ze skrzyżowań stoi dziwna budowla, która odstaje od miejskiej architektury. Jest to kościół ewangelicko-reformowany. Na tle zmieniających się świateł przy przejściach dla pieszych i drutów elektrycznych nad torowiskiem sprawia wrażenie solidnego monumentu. Jego szarobrązowe kolumny i trójkątny tympanon przypominają grecką świątynię i tworzą niezwykły nastrój tego niewielkiego fragmentu Łodzi. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem kościół pomyślałem, że stoję przed czymś niewzruszonym i opuszczonym. Na schodach pod tympanonem było pusto. Duże, nieruchome, brązowe drzwi, osadzone w zawiasach, tkwiły w nich nieporuszenie. Przekonałem się jednak, że to pozorna nieruchomość na tle ruchliwej ulicy. Budynek kościoła, który dzięki staraniom księdza Ludwika Zaunara i parafianom został wybudowany w 1932 roku, do dnia dzisiejszego tętni życiem.

Dziwni ludzie

     W 1982 roku, przed końcem roku szkolnego, Semko Koroza, jak większość uczniów szkoły średniej, zaplanował wyjazd na wakacje. W okresie stanu wojennego własne zamierzenia nie zawsze udawało się realizować. Część z nich nie doszła do skutku, co znaczyło dla młodego ucznia pobyt w mieście przez miesiąc i chodzenie na spacery z psem. Podczas jednego ze spacerów, przyszły pastor, zwierzył się swojemu najlepszemu przyjacielowi, Rafałowi Tarnowskiemu, że w sierpniu na wakacje nigdzie nie wyjeżdża. Zdarzenia potoczyły się tak, że obaj chłopcy pojechali na kościelny obóz do Pstrążnej.
      Na lekcjach geografii Semko Koroza nie zasypiał, ale nigdy nie słyszał o wiosce położonej w zachodniej części Gór Stołowych, a już na pewno nie pomyślałby, że w Pstrążnej mieszkają potomkowie braci czeskich i ewangelicy reformowani i jest tam kościół protestancki. Wtedy też dowiedział się, że Rafał należy do Kościoła ewangelicko-reformowanego. Wydawało mi się to dziwne. Myślałem, że w Polsce istnieje tylko Kościół rzymskokatolicki – wspomina.
     Ks. Semko urodził się w Łodzi, w rodzinie rzymskokatolickiej. O Kościele reformowanych nie miał pojęcia, ale zaciekawiło go – co to takiego jest? Jego mama, gdy dowiedziała się, że syn ma jechać w drugi koniec Polski z jakimiś dziwnymi ludźmi, o których nigdy nie słyszała, przestraszyła się trochę, jednak pozwoliła synowi jechać na obóz. Nie była fanatycznie przywiązana do swojej wiary i nikomu nie narzucała własnego światopoglądu. Sprawa wiary to indywidualna sprawa każdego z nas, dopóki nie krzywdzi się drugiego człowieka – tłumaczyła synowi. Niestety, ks. Semko w sprawach wiary nie jest tak liberalny jak jego mama. Wiara jest ich sprawą osobistą – mówi o swoich dzieciach – dopóki są ewangelikami reformowanymi.
     Aby jechać na obóz młody Semko musiał mieć rekomendację pastora. W tym czasie zborem opiekował się ks. Jerzy Stahl. Rafał Tarnowski telefonicznie przekonywał ks. Jerzego, by ten pozwolił pojechać na obóz koledze. Niewielka była na to szansa, jednak ks. Jerzy zgodził się. Czy wówczas przeczuwał, że bierze do Pstrążnej swojego następcę?

Ksiądz Jerzy

     Nie znałem ks. Jerzego Stahla ale wszyscy, z którymi rozmawiałem i którzy go znali, twierdzili zgodnie, że był to człowiek wyjątkowy, o dobrym i ciepłym sercu, do którego ludzie lgnęli. Autentyzm jego wiary powodował, że ludzie od razu mu ufali i to ich porywało. Nie było w nim sprzeczności: to, o czym mówił i głosił znajdowało potwierdzenie w tym, co robił i jak żył. Był prawdziwy. Inna cecha, która zjednywała mu ludzi to niezwykła pracowitość. Będąc w parafii łódzkiej dotarł do wszystkich potencjalnych parafian, którzy przez lata nie uczęszczali do kościoła i daleko od niego odeszli. Ks. Jerzy potrafił otwierać im drzwi i serca. Nie czuli się gorsi, potępieni – po prostu wracali. Gdyby nie ks. Jerzy parafia łódzka byłaby dziś wspomnieniem. Jego duchowość była ogromna. To on skonsolidował środowisko ewangelików-reformowanych, tchnął w nich siłę, z której czerpią do dziś. Duchowość ks. Jerzego wyrażała się poprzez ciepło, łagodny uśmiech, cierpliwość, otwartość na to, z czym inni do niego przychodzili. Jego gotowość, by być z drugim człowiekiem, była aż zatrważająca, bo niespotykana – olśniewała i zniewalała, ale nie tak by uzależnić, lecz by uwalniać się od tego co zbędne, by umieć właściwie wybierać.
      Praca ks. Jerzego nie kończyła się na spotkaniach w domach parafian, na głoszeniu kazań, spotkaniach biblijnych czy konfirmacjach. Robił wszystko. Zamiatał, sprzątał, rozładowywał samochody. Marmur, z którego zrobiona jest posadzka w kościele ks. Jerzy własnoręcznie zdejmował z wysokiej platformy samochodowej. Dbał o duchowość ludzi ale uważał, że potrzeby materialne parafii są nie mniej ważne od duchowych. Kiedy przeciekał dach w kościele, reagował natychmiast, kiedy ogrodzenie wymagało naprawy – nie zwlekał z tym, a kiedy uznał, że obok parafii powinien być piękny ogród, swoje plany realizował konsekwentnie. Zawsze miał czas, zawsze był u niego fotel, który czekał na zmęczonego.
     Ks. Semko Koroza darzył ks. Jerzego uwielbieniem. W pewnym sensie był dla mnie ojcem – zwierzył się. – Nie wiem, czy wiedział jakimi uczuciami go darzę, ale w moim życiu odegrał pierwszoplanową rolę. Najważniejsze rzeczy, które mi się przytrafiły bezpośrednio i pośrednio, pochodziły od niego.

Co się może stać, gdy Bóg przemawia

     Niektórzy parafianie mówią pół żartem pół serio, że ich pastor zmienił wyznanie ze względu na żonę. Ks. Semko zaprzecza temu. Przyznaje, że jadąc do Pstrążnej zobaczył na peronie dworca PKP dziewczynę, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia. Miał wtedy 16 lat. Ania, przyszła żona pastora, na pewno w jakiś sposób wpłynęła na zmianę jego życia, ale najbardziej na tę przemianę wpłynął on sam, jego charakter i nieustanne dążenie do tego, by znać odpowiedzi na nurtujące go pytania.
      Odpowiedzi zaczęły pojawiać się właśnie w Pstrążnej. Młody Semko odkrył ku swemu zdumieniu, że pochodzą one nie od konkretnych osób, lecz pojawiają się same podczas czytania Biblii. Stało się ono wówczas jego głębokim nawykiem i szybko czuł się z Biblią oswojony. Po dziesięciu dniach obozu zaproponował, że wygłosi kazanie. Chciał podzielić się swoimi refleksjami, ale już nie w grupie, podczas dyskusji przy czytaniu Biblii, lecz tak, by to, co w duszy mu grało, zostało wyrażone z innej perspektywy, by utwierdziło go w czymś, co zaczęło się w nim rodzić. Czytając Biblię zrozumiał, że przemawia do niego Bóg.
     Gdy Semko spotkał biskupa Zdzisława Trandę, który wizytował obóz, chwycił go za rękę i stwierdził, że chce zmienić wyznanie, studiować teologię i zostać duchownym. Nie miałem wyjścia – odpowiada na pytanie, dlaczego to zrobił.
     Semko Koroza w 1992 roku został pastorem Kościoła ewangelicko-reformowanego.

Krzysztof Urban

Łódź - pełny tekst

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl