Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

ImageNa fotografii: Zelów, ul. Sienkiewicza, w dali kościół ewangelicko-reformowany (okres międzywojenny). Fot. archiwum Parafii Ewang.-Ref. w Zelowie.

Echa zelowskiego jubileuszu

Akt erekcyjny Zelowa niestety nie zachował się. Ponieważ w roku 1803 Polska była czasową zdobyczą swoich silnych sąsiadów, a Zelów znajdował się w części zabranej przez Prusy, akt erekcyjny podpisał król pruski Fryderyk Wilhelm III. Jego treść znamy tylko z tradycji, a ta z grubsza odpowiada zawartości aktów erekcyjnych innych kolonii wygnańczych w Prusach. Niewątpliwie także Zelowianie otrzymali od króla pruskiego przywilej wyznaniowej wyłączności. Taki przywilej nic króla nie kosztował, a doświadczenie pokazywało, że osady wyznaniowo jednorodne rozwijały się spokojniej, a urzędnicy i władca unikali wielu skarg. Zwłaszcza z czeskimi kolonistami pruska kancelaria królewska miała w tej dziedzinie swoje barwne doświadczenia. Tam, gdzie osiedlili się Czesi, z reguły dochodziło do niepokojów. Mimo wszelkiej gotowości do integrowania się z większościowym kościołem luterańskim, następowało to z wielkim trudem. Oni sami byli rozczarowani tym, że w niektórych sprawach wiary różnią się od luterańskich ewangelików. Jedynym autorytetem dla nich była przecież Biblia, tak jak ją w prostocie swojej wiary rozumieli, i od niej nie chcieli odstąpić.

Większość założycieli Zelowa urodziła się i wychowała się w kościele ewangelicko-reformowanym. Jednak wygnańcy, którzy dla swojej wiary porzucili swoje majątki, swoje ojcowizny, przyjaciół, często także rodziców, rodzeństwo i dorosłe dzieci – czyli wszystko, co im było drogie, szukali na wygnaniu nie tylko nauk biblijnych. Szło im o bogobojne życie, o doskonałość życia w wierze. W kościele ewangelickim, a często także u duchownych, nie znajdowali gorliwości, z którą chcieli szukać królestwa Bożego. Wygnaniec Maciej Lukaszek pożyczał od pastora Figulusa w Husińcu stare dzieła ze spuścizny po ostatnim biskupie Jednoty Braterskiej, Janie Amosie Komeńskim. Z radością czytał jego „Głębię bezpieczeństwa”, która pokazywała drogę pozwalającą osiągnąć w życiu doczesnym spokój i błogosławieństwo: Pan środkiem naszym i wszystkiego świata jest; środkiem wszechpotęgi i siły, środkiem miłosierdzia i zmiłowania, środkiem pocieszenia i błogosławieństwa. Lukaszek znajdował w książce odpowiedzi na swoje wątpliwości, które nachodziły go, kiedy zamyślał się nad swoim życiem pełnym bolesnych blizn i zmian, swoim niespełnionym poszukiwaniem nowej ojczyzny, brakiem życia zborowego i niespełnionej tęsknoty za doskonałym życiem chrześcijańskim.

Do Zelowa Lukaszek przeniósł się mając nadzieję na założenie czeskiego zboru.

W podobnej sytuacji jak Lukaszek byli także inni wygnańcy i ich dzieci. Rozproszeni na Śląsku byli pozbawieni czeskiego duchownego i regularnych rozważań Słowa Bożego. W Zelowie natychmiast pośrodku kolonii wyznaczyli miejsce, na którym miał stanąć kościół. Jednak jak najwcześniej chcieli powołać własnego kaznodzieję. Mimo wszelkiego niedostatku panującego wśród kolonistów, łatwiej było wybudować kościół, niż powołać duchownego, który traktowałby Słowo Boże tak poważnie, jak oczekiwali tego koloniści (dwaj pierwsi pastorzy stwarzali im tylko problemy). Przez wiele lat koloniści musieli być samowystarczalni, a Maciej Lukaszek, prowadząc nabożeństwa, najprawdopodobniej nieraz sięgał do swojej, ręcznie przepisanej, „Głębi bezpieczeństwa”.

Kiedy w Zelowie odbywały się pierwsze wybory, koloniści nie widzieli różnicy między zborem i osadą. Wybrali z pośród siebie trzech starszych, a wśród nich pierwszym był Maciej Lukaszek, i oni mieli kierować zborem i osadą. Osada i zbór były dla nich tym samym. Przecież w Zelowie mieszkali tylko ewangelicy reformowani nazywający się Braćmi Czeskimi. Gdy chodziło o Braci Czeskich, nie była ważna narodowość, lecz duchowa jednomyślność zgodna z nauczaniem starej czeskiej Jednoty Braterskiej.

Już wśród pierwszych zelowskich kolonistów było kilka osób narodowości niemieckiej. Byli oni oczywiście najczęściej zaprzyjaźnieni z wygnańcami i zczechizowani. Należał do nich pierwszy zelowski kantor Boetcher, który pochodził z Műnsterbergu (Ziębice k/Kłodzka), ale jego rodzice lub dziadkowie byli prawdopodobnie wygnańcami z okolic Nového Jičina na Morawach. Boetcher miał czeską żonę i jakiś czas mieszkał wśród Czechów w śląskim Erdmannsdorfie (Nowa Wieś). Gotlieb Felcman był Niemcem urodzonym v Čenkovicach w Czechach. Była to wieś niemiecka, w której wiele rodzin, mimo kontrreformacji, zachowało swoja wiarę aż do ogłoszenia patentu tolerancyjnego. Gottfried Fibich urodził się w Saksonii, ale mieszkał wśród czeskich wygnańców już w Bachowicach (Wielołęka), a jego żoną była Dorota Swobodowa. Z Saksonii pochodzili Gottfried (ojciec) i Krystian (syn) Walterowie. Nie można zatem z pewnością stwierdzić, czy Fibich i Walterowie pochodzili z rodzin wygnańczych, a ich narodowość określamy raczej tylko na podstawie brzmienia ich nazwisk. Ojciec innego zelowskiego kolonisty, Jana Eichhorsta z Sacken (Lubienia k/Opola), był Niemcem z Meklemburgii. Matką Jana była jednak Dorota Zákravská. Józef Eichorn (oba nazwiska, Eichorn i Eichhorst były zamieniane) pochodził z Wiednia i osiadł w Zelowie, gdy się tu ożenił.. Józef Zaidl (Seidel) był chyba również Niemcem. Przybył wraz z czeskimi wygnańcami z Massowa (Masów k/Opola), a jego żoną była Maria Markowa. Wśród pierwszych zelowskich kolonistów, oprócz tych kilku Niemców, był także Łukasz Kowalski, najprawdopodobniej Polak z pochodzenia. Jego żoną była Elżbieta Matysowa z Tabora k/Kępna. Jednak wszyscy założyciele Zelowa, bez względu na narodowość, zgodnie nazywali się Braćmi Czeskimi.

Dlaczego zelowscy koloniści nie chronili swojej wyznaniowej odrębności? Mogli przecież próbować stworzyć idealną wspólnotę chrześcijańską. Wprawdzie, nim zdążyli się porządnie osiedlić, znaleźli się pod panowaniem innego władcy, ale na pewno mogliby upominać się o swoje przywileje tym bardziej, że nikt ich nie zmuszał do przyjmowania w swojej osadzie obcych. Chyba sami nie byli w stanie uświadomić sobie w porę, jak zasadniczo zaczyna się zmieniać ich osada, kiedy w ich domach przyjmują pierwszych lokatorów, którzy są innej wiary. Byli na tyle tolerancyjni, że obecność ludzi innych wyznań nie przeszkadzała im.

Najpóźniej od 1811 roku w Zelowie mieszkał na komornym polski katolik Franciszek Kosik W czasie budowy kościoła przybyło do Zelowa kilku polskich i niemieckich rzemieślników i ich pomocników, którym się tutaj podobało. Kantor Jersak zapisał przekazywaną ustnie opowieść o katolickiej (niemieckiej lub polskiej) rodzinie Franciszka Engla, który w tym czasie chciał w Zelowie nabyć ziemię, ale udało mu się tylko wynająć karczmę. Jednak jego dzieci sczechizowały się, zostały ewangelikami, a syn Wilhelm w latach siedemdziesiątych XIX wieku był nawet kantorem w reformowanym zborze.

Nie licząc wyjątków, stosunki między polskimi sąsiadami a zelowskimi Czechami były bardzo dobre, lecz mimo to liczba Polaków w Zelowie rosła wolniej niż liczba Żydów. Ostrożność Polaków mogła również wynikać z ich podświadomej niechęci do „husytów”. Żydzi nie mieli takich uprzedzeń. Kiedy w grudniu 1832 roku sporządzono spis wszystkich rodzin mieszkających w wynajmowanych mieszkaniach (oprócz Żydów), wśród 68 nazwisk było 15 polskich lub niemieckich. W tym czasie w Zelowie mieszkało 13 rodzin żydowskich. Znaczy to, że już po niecałych trzydziestu latach istnienia czeskiego Zelowa 41% rodzin stanowili najemcy mieszkań i około 1/7 wszystkich mieszkańców była innej narodowości i innego wyznania.

Zelów rozwijał się jako wielonarodowa osada. Od lat sześćdziesiątych XIX wieku coraz częściej właścicielami zelowskiej ziemi, a więc współwłaścicielami Zelowa, stawali się gospodarze innych narodowości. Zelów stawał się rzeczywistym miejscem rodzinnym ludzi o różnej przynależności narodowej i różnych wyznań religijnych. Czechów, Polaków, Niemców i Żydów określano jednocześnie według wyznań jako reformowanych, katolików, luteran i starozakonnych. Oprócz wymienionych silniejszych wspólnot żyło tu przez dziesięciolecia także kilka rodzin rosyjskich urzędników państwowych, którzy z reguły byli wyznania prawosławnego. Językiem urzędowym był polski, później rosyjski, lecz cztery zelowskie narodowości łączył wspólny język potoczny, czyli czeski.

Atmosfera sąsiedzka między wszystkimi mieszkańcami Zelowa była serdeczna. Ponieważ w Zelowie mówiono po czesku, Czesi zbyt długo żyli w iluzorycznym przekonaniu, że mieszkają w czeskiej wsi, w której obowiązują reguły i tradycje wygnańcze. Wprawdzie tolerowali również pozostałe tradycje, lecz te tymczasem naruszały ich własne.

Najprostszy był stosunek Czechów do niemieckich luteran. W czasach administracyjnej unii obu protestanckich kościołów Czesi tworzyli z nimi jeden zbór. Luteranie spotykali się z brakiem zrozumienia wtedy, gdy na Stole Pańskim w kościele reformowanym chcieli mieć świece i krzyż. Lecz reformowanym Czechom nie przeszkadzało, kiedy luteranie budowali w Zelowie swój kościół. Byli świadomi bliskiego pokrewieństwa obu reformacyjnych wyznań.

W stosunku do katolików czeska strona nie miała żadnych zastrzeżeń tak długo, póki ci chodzili na nabożeństwa do sąsiednich wsi. Potomkowie czeskich wygnańców nie wyobrażali sobie jednak, aby katolicy – zgodnie ze swoimi zwyczajami i tradycjami – stawiali w Zelowie krzyże, ponieważ natychmiast przypominało im to opowieści przodków o obowiązkowej czci, jaką w ojczyźnie, wbrew swemu sumieniu, musieli oddawać krucyfiksom i krzyżom. Wprawdzie sami jako symbol mieli krzyż na wieży swojego kościoła, ale według ich przekonań krzyże były wyłącznie produktami ludzkich rąk. Oddawanie im czci uważali za bałwochwalstwo, a na to w „swoim” Zelowie nie mieli zamiaru się zgodzić. Jednak już od dawna Zelów nie był tylko ich. Budowa katolickiej kaplicy zaskoczyła ich i najchętniej woleliby jej w Zelowie nie mieć. Jednak w końcu musieli się tolerancji nauczyć.

Z Żydami potomkowie czeskich wygnańców mieli mniej problemów, ponieważ starozakonni byli po prostu całkowicie inni, znali tylko Stary Testament, a czeska reformacja nie miała z nimi znaczących konfliktów. Później, w czasach rozwoju przemysłowego, kiedy Żydzi byli najliczniejsza grupą narodowościową wśród fabrykantów, wywoływali skierowany przeciw sobie gniew robotników, który niekiedy obracał się przeciw Żydom w ogóle, chociaż większość Żydów była bardzo biedna. Również niektórzy czescy przedsiębiorcy, którzy w pogoni za zyskiem zwracali niewiele uwagi na robotników, mieli złą opinię.

Niewątpliwie bolesnym doświadczeniem dla wielu potomków wygnańców było założenie w Zelowie w ostatniej ćwierci XIX wieku zboru baptystycznego. Tu już nie szło o tolerancję w stosunku do innego narodu, który przyniósł ze sobą do Zelowa inne wyznanie. Szło już o podział we własnym zborze. Wygnańcze pragnienie doskonałości chrześcijańskiego społeczeństwa, które było przyczyną tego podziału, nie mogło zostać bez reszty zaspokojone ani tym, ani też innym podziałem, kiedy na początku XX wieku powstał w Zelowie wolny kościół reformowany. Powstanie tych dwu nowych społeczności wiernych wstrząsnęło reformowanym zborem. W pierwszym przypadku, ze względu na problem rozumienia chrztu, mówiono jeszcze o różnym nauczaniu. W drugim przypadku zasadniczych różnic w ogóle nie było. Wszystkie nowe nadzieje na chrześcijańską doskonałość były jednak daremne. Stało się tak, jak już o tym czytał Lukaszek u Komeńskiego: Dlaczego i pobożni w dziwne zamęty popadają? Nie ma zaiste ani jednego, który by całkowicie trzymał się Boga i jego woli. Wszyscy, jeden bardziej w jednym, inny bardziej w drugim, jesteśmy w tym pogrążeni, wszyscy sobie najbardziej życzymy przyzwoitości, wszyscy się nad miarę o siebie staramy, wszyscy ponad potrzebę swego bądź cudzego mózgu słuchamy... Żadnemu kościołowi chrześcijańskiemu nie oszczędzono odchyleń od jedynego spokojnego i doskonałego środka, którym jest sam Bóg.

Czy Zelowianie popełnili błąd nie chroniąc swojej uprzywilejowanej wyznaniowej i narodowościowej wyłączności? Rozwój osady zapewne przebiegałby inaczej. Być może zaoszczędziliby sobie niektórych nieprzyjemności, konfrontacji – a także pokus. Te jednak przyszłyby najprawdopodobniej w innym kształcie i z innej strony, a zelowska osada i zelowski zbór także wtedy nie osiągnęłyby wymarzonej doskonałości. Zelowianie, chętnie przyjmując między siebie katolickich Polaków, starozakonnych Żydów i luterańskich Niemców, narażali się na pewne niebezpieczeństwa, ale jednocześnie wzbogacały ich nowe impulsy i podniety.

Współżycie czterech narodowości w Zelowie nadawało osadzie przez blisko półtora stulecia wyjątkową barwność i urok, które można sobie łatwo wyobrazić i o których jeszcze także świadczą wspomnienia pamiętnikarzy. W drugiej połowie XIX wieku narody europejskie zaczęły się prześcigać w nacjonalistycznej pysze. W końcu stulecia w sposób niewidoczny zaczęła ona kiełkować także w Zelowie i – to oczywiste – na wszystkich czterech stronach, lecz długo pozostała mało widoczna.. Problem narodowościowy objawił się wyraźniej dopiero pod koniec pierwszej wojny światowej. W kryzysowych sytuacjach XX wieku doszło w Zelowie do bolesnych tarć narodowościowych, które kulminowały podczas drugiej wojny światowej i twardo dobrzmiewały jeszcze po wojnie. Od tego czasu znów upłynęło kilkadziesiąt lat, a w polu widzenia jest Unia Europejska. Jednak nieszczęścia, które przyniosło całemu światu brutalne, nacjonalistyczne wywyższanie się i egoizm, nie zostały jeszcze zapomniane. Narody pragną równouprawnienia i pokojowego współżycia we wzajemnym zrozumieniu i szanowaniu siebie. W przeszłości Zelowa były okresy bliskie temu ideałowi.

Za drugą wojnę światową zapłacili w Zelowie wszyscy, jednak najwięcej żydowscy współmieszkańcy. Na tegorocznych uroczystościach jubileuszowych nie było ich przedstawiciela. Żydzi należeli i będą należeć do zelowskiej historii dokładnie tak samo jak Czesi, Polacy i Niemcy. Jednak ani o Niemcach, których w przedwojennym Zelowie było oczywiście mniej niż pozostałych narodowości, nie było słychać podczas jubileuszu. Zelów przez 150 lat był miejscem rodzinnym czterech narodowości. Okoliczność, że uroczystość jubileuszowa była wyłącznie polsko-czeska, pokazuje, że zagadnienia narodowościowe w zelowskiej historii, rozjątrzone przez druga wojnę światową, są w Zelowie bolesne, stłumione, nie zostały osądzone i przebaczone i są przeszkodą we wzajemnym porozumieniu, do którego słusznie dążą nowe czasy. Potomkowie czeskich wygnańców z najstarszej generacji powinni więcej i bardziej otwarcie opowiadać o tym, jak podczas wojny i po wojnie dawali sobie radę w ciężkiej sytuacji, kiedy niemieckim faszystom udało się wbić klin pomiędzy cztery narodowości żyjące zgodnie i pokojowo. Powinni bez przeszkód opowiadać o tym, co przeżywali: o swoim cierpieniu, o swoich rozczarowaniach i o Bożej pomocy. O tym, kiedy i jak znajdowali potrzebną siłę, aby bardziej słuchać Boga niż ludzi, i o tym, jak przeważał w nich strach i o tym, jak wiara wpływała na ich stosunek do sąsiadów innych narodowości i wyznań. Młodsze generacje na pewno będą ich słuchać z zainteresowaniem i być może potem same zastanowią się nad własnymi zadaniami i stanowiskami w sytuacji, gdy sami byliby świadkami podobnych wydarzeń. Pragnienia zmierzające do lepszej przyszłości będą bezużyteczne i bez dobrych podstaw, jeśli nie będą akceptować realiów historycznych, wybaczenia i pojednania. Świadomość przynależności narodowej daje ciepłe poczucie wspólnego miejsca rodzinnego, wspólnego języka ojczystego, wspólnej kultury. Jest to cały szereg cennych skarbów, które wszystkie narody powinny zachować dla wzajemnego wzbogacania się. Z tego tez powodu jeden naród nie powinien wynosić się ponad inne. Przecież nie ma ani jednego sprawiedliwego (Rzym. 3, 10). Jak potomkowie czeskich wygnańców mogą przyczynić się do zaakceptowania zelowskich realiów historycznych, do przerwania milczenia, do wzajemnego wybaczenia i do nowej przyjaźni i to w pierwszej kolejności między potomkami wszystkich byłych i współczesnych zelowskich współobywateli, a potem także wszystkich narodów?

Kościoły chrześcijańskie miały w przeszłości wiele sposobności ku temu, aby uświadomić sobie swoją niedoskonałość i swoje niepowodzenia, które zaprowadziły je w ślepe uliczki, daleko od zasad Ewangelii. Dlatego stały się zbyt mało pokorne i tolerancyjne. Tam, gdzie chrześcijanie porzucają ustalone przez siebie zasady sprawiedliwości i zgodnie z zasadą Komeńskiego świadomie oddają się poszukiwaniu woli Bożej na głębię Bożego miłosierdzia, tam się im udaje zbliżać się do Boga jako środka wszystkiego, a tym samym i do siebie nawzajem, co znaczy o wiele więcej niż sama tolerancja.

Gdyby mógł się włączyć do dyskusji starszy zelowskiego zboru i osady Maciej Lukaszek, najprawdopodobniej przeczytałby nam ze swojej ulubionej „Głębi bezpieczeństwa”: Pan Bóg chcąc nam być pomocnym w słabości naszej, te dwie rzeczy uczynił. Po pierwsze: że będąc niewidzialnym sam w sobie, jako środek wieczności, stał się dla nas widzialnym. Po drugie: że drogę i sposób, jak i którędy zbliżać się do niego, sam nam pokazał. Stał się widzialnym, kiedy syna swojego w nasze ciało przyodział, jego za widzialny środek nieba i ziemi obwołał, żeby do niego i w nim wszystko, co rozproszone było, znów mogło się zbiec...

dr Edita Štěříková
[Darmstadt]
(Tłumaczył Jerzy Swoboda)