Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Okładka 7/2003NR 7 / 2003


28 czerwca 2000 roku zmarł ks. Józef Tischner

Kilka minut po tym, jak prezenter wieczornego wydania Wiadomości przekazał informację o śmierci księdza profesora Józefa Tischnera, zadzwonił telefon. Odruchowo podniosłam słuchawkę. Usłyszałam w niej przejęty głos przyjaciółki: Słyszałaś, co się stało? Od razu pomyślałam o tobie. Jest mi tak strasznie przykro. On był dla ciebie taki ważny... Rzeczywiście był. Ale właściwie dlaczego? Dlaczego katolicki duchowny, myśliciel i publicysta miałby być ważny dla osoby, która zdecydowanie sytuowała siebie samą poza widzialnymi granicami Kościoła?

Dogmatyczna drzemka bezmyślnego antyklerykalizmu bywa przyjemna. Można okryć się miękkim i dziwnie przytulnym kocem niechęci, wyjrzeć spod niego co jakiś czas i z satysfakcją odnotować kolejny przypadek potwierdzający uprzednio przyjętą regułę: o, ksiądz antysemita; no proszę, temu proboszczowi bardziej zależy na pieniądzach niż na wiernych; a ten z kolei przekonuje zebranych na mszy o wzniosłości ubóstwa, sam jeździ zaś mercedesem. Nieco perwersyjna ciekawość zaprowadziła mnie kiedyś na prowadzone w mojej szkole podstawowej lekcje religii. I jakaż satysfakcja! Niemiłosiernie bezmyślna katechetka wyrzuciła mnie za drzwi, gdy ośmieliłam się zakwestionować wygłoszony przez nią pogląd. Na domiar nieszczęścia przez cały czas opowiadała nam o aborcji. Jak gdyby katolicyzm od tego się właśnie zaczynał i na tym kończył. Tak, stanowczo można było drzemać dalej. Kościół to jakiś okropny anachronizm, wiara religijna to najwyraźniej i jedynie coś na kształt laski, na której podeprzeć mogą się ci, którzy o własnych siłach przez życie nie są w stanie przejść. Krótko mówiąc: nic ciekawego, chyba że dla patologa.

Spokój mojej drzemki zakłóciły najpierw Notatniki Anny Kamieńskiej, Kościół, lewica, dialog Adama Michnika kazał mi przetrzeć oczy. Ale prysznic, chłodny i pobudzający, przyszedł wraz z lekturą tekstów pewnego księdza z Łopusznej. Zobaczyłam człowieka, a wraz z nim inne oblicze Kościoła. Oblicze tak odmienne od zaciętej twarzy mojej szkolnej katechetki, głos tak różny od tego, który usłyszałam zabłądziwszy przypadkiem na jakieś kazanie: Ludzie niewierzący psują się od środka - grzmiał proboszcz jednej z warszawskich parafii. Nie można powiedzieć, by Pani nie miała wiary. Przecież Pani pyta. Jest to wiara, która szuka rozumienia. Na razie to wystarczy - napisał mi w liście ksiądz Tischner.

Barbara Krawcowicz

Myśląca twarz Kościoła - pełny tekst

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl