Drukuj

11 / 1992

Czytelnik Biblii często zatrzymuje się bezradnie nad zdaniami lub scenami, które ze względu na brak odpowiedniego tła czy choćby znajomości innych związanych z tym miejscem tekstów Pisma Świętego, są całkowicie niezrozumiałe. Potrzebna staje się pomoc specjalisty. I wtedy najczęściej następuje odkrycie, że z teologami jest podobnie jak z medykami. Jedni mają wiadomości bardzo głębokie, ale wąskie, wiedzą np. wszystko o poglądach Kalwina na predestynację, ale nic o jej znaczeniu w życiu, a inni – wprost przeciwnie. Zupełnie jak lekarze, którzy uratują pacjentowi wątrobę, ale zniszczą jakiś inny organ... Lekarz, który potrafi zająć się całym pacjentem, i tylko pacjentem, jest zjawiskiem rzadkim i bezcennym. Również i teolog – zwłaszcza duchowny, który posiada ugruntowaną znajomość Słowa Pańskiego i potrafi je zastosować w praktyce, umie z całą cierpliwością, nadzieją i wiarą podać je potrzebującemu, bez względu na to, czy potrzebujący jest w ciężkiej psychicznej zapaści, czy tylko w stanie lekkiego niepokoju – zasługuje na najwyższą cześć, uznanie i miłość swego otoczenia. Takiemu duchownemu chcę poświęcić tę garść wspomnień i refleksji.

Jest schyłek lat pięćdziesiątych. Grono młodzieży z Kościoła Ewangelicko-Reformowanego na półlegalnym obozie w dzień wyżywa się w wędrówkach po górach, a wieczorami snuje „długie, nocne rodaków rozmowy". Ks. Zdzisław Tranda, opiekun duchowy obozu, dopiero w ostatnich dniach wyrusza z nami na dość typową trasę po Orlej Perci. Wraca lekko wstrząśnięty, ale i radosny. „Jak to dobrze – mówi – że dopiero teraz z wami poszedłem, a toż przecie nie miałbym przez cały miesiąc spokojnej godziny, gdybym wiedział, gdzie wy chodzicie". Wieczorami jest na ogół milczący, ale gdy zabiera głos, zapada cisza. Wszystko, co powie, jest tak zaskakująco dokładnie przemyślane, że może być bez dalszej dyskusji przyjmowane choćby jako program wieloletniej działalności. Tam, na tym obozie, zrodziła się idea odnowienia „Tarczy Wiary", konieczności samo-określenia wyznaniowego współczesnego człowieka, a więc późniejszej „Trzynastki", „Młodej Jednoty", „Naszych cech szczególnych" i wielu innych działań, których echo dotrwało do dnia dzisiejszego. Był to pierwszy mój bliższy kontakt z Księdzem Zdzisławem. Po wyjeździe wspominałem go jako myśliciela, teoretyka, wizjonera lekko oderwanego od rzeczywistości.

Parę lat później, gdy upatrzyłem sobie na przyszłą małżonkę dziewczynę z jego parafii, z niewielkiego miasteczka, przeżyłem duże zaskoczenie poznając Księdza Zdzisława jako wybitnego praktyka o świetnym podejściu zarówno do ludzi prostych, jak i wykształconych, do młodych i starych, do zmartwionych i roześmianych. Największe wrażenie zrobiła jednak na mnie jego umiejętność prawdziwego zrozumienia ludzkich problemów, umiejętność „pochylenia się" nad każdą ludzką sprawą – czy to dużą, czy małą. Opowiadano mi, jak potrafił bez cienia pośpiechu spędzać wiele godzin z ludźmi smutnymi lub chorymi, ale także, jak nie bacząc na czekającą na niego oficjalną delegację zajął się młodym człowiekiem, który bezradnie poszukiwał pomocy drogowej dla zepsutego samochodu.

Ta cecha pozostała Księdzu Zdzisławowi do dziś, gdy mimo godności zwierzchnika duchownych naszego Kościoła i prezesa Polskiej Rady Ekumenicznej nie szereguje spraw według ich oficjalnej rangi, lecz patrzy na nie ze stanowiska pojedynczego człowieka i nie waha się, czy ma opuścić lub opóźnić ważne wydarzenie, jeśli tylko widzi, że trzeba komuś pomóc, że dzieje się jakaś krzywda lub że po prostu ktoś, choćby mało znaczący, naprawdę go potrzebuje.

Jest jeszcze jedna cecha Księdza Zdzisława, która stanowi o jego niezwykłości: umiejętność wyławiania z potoku codziennych zdarzeń tych spraw, które są ważne, przeżyć, które warto upowszechnić, wypowiedzi, w których ześrodkowała się mądrość dana ludziom od Boga. Przez długie lata nie byłem, delikatnie mówiąc, entuzjastą ekumenii, zwłaszcza między wyznaniami tak odległymi od siebie, jak ewangelickie od katolickich. I nie pomagały w zmianie mego nastawienia mądre traktaty filozoficzne i teologiczne. Pomogło natomiast opowiadanie Księdza Zdzisława o tym, jak w początkach swej służby duszpasterskiej ostro skrytykował z kazalnicy poglądy i zwyczaje rzymskich katolików. I jak potem przyszli do niego starsi zboru i z głębokim zatroskaniem powiedzieli: „Proszę księdza, katolicy to nasi sąsiedzi, często nasi przyjaciele, tak nie można..." Ta prosta opowieść oddała coś, co jest, moim zdaniem, w ekumenii najistotniejsze, a czego ugładzonymi, uczonymi słowami wyrazić nie sposób. Może więc Ksiądz Zdzisław jest przede wszystkim praktykiem, człowiekiem, który kieruje się raczej sercem niż chłodnym rozumowaniem.

Tu jeszcze jedno wspomnienie. Różnymi niejasnościami spotykanymi w Biblii lubiłem niegdyś nękać teologów (bez względu zresztą na ich wyznanie). Były to zarówno zagadnienia dużej wagi, jak i drobne, ale drażniące swą niezrozumiałością jak cierń. Do nich należała scena, w której do Jezusa przyprowadzono kobietę przyłapaną na cudzołóstwie. W pewnej chwili Jezus pochylił się i pisał palcem po piasku. (Większość tłumaczeń podaje tu „po ziemi", ale „po piasku" oddaje lepiej istotę tej sceny w języku polskim.) Dlaczego? Co to symbolizuje? Po co ewangelista powtarza opis tej sceny dwukrotnie? Na takie pytania zawodowi bibliści wzruszali ramionami. Okazał faryzeuszom lekceważenie? Podkreślał znaczenie Pisma? Chciał zyskać na czasie? Wyjaśnienia te były mało przekonywające, o czym wspomniałem w obecności Księdza Zdzisława. Nawet nie byłem pewien, czy słyszał. Ale po pewnym czasie sam podjął ten temat i dał proste wyjaśnienie. Otóż Jezus często nawiązywał do Starego Testamentu. A tam, w Księdze Jeremiasza (17:13), można przeczytać „...którzy odstępują ode mnie, niech na piasku zapisani będą: albowiem opuścili źródło wód żywych, Pana". Jak pięknie współbrzmi to ze sceną rozmowy z Samarytanką, z apelem o miłosierdzie i z wyznaniem (tuż przed sceną z cudzołożnicą) – „Jam jest źródłem wody żywej". Logicznie i mądrze, o ileż mądrzej niż tłumaczenia teoretyków!

Dla mnie do rangi symbolu urasta fakt, że w okresie największej gorączki dyskusji „antyaborcyjnej" w Sejmie powoływano się na wypowiedź Biskupa Trandy właśnie w kontekście spotkania Jezusa z cudzołożnicą i pięknych słów o tym, że „Chrystus nie przyszedł wszak sądzić i karać, lecz ratować ludzi przed złem". I dlatego tak gorąco chcę dziś, w czterdziestolecie ordynacji, zapewnić Księdza Biskupa Zdzisława Trandę – Twoje imię na pewno nie bidzie zapisane na piasku, bo ono już dziś jest zapisane... w naszych sercach.

Jarosław Świderski