Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

9 / 1992

SPOJRZENIE KATOLIKA

Łatwo przystałem na przygotowanie tego słowa. Równie szybko otworzyły mi się oczy na własną lekkomyślność. Im bardziej naglił termin, im konkretniej myślałem nad zadaniem, tym brutalniej paraliżował niepokój: „Co z tego wyniknie?" 0 blaskach polskiego ekumenizmu mówiłem wielokrotnie. Można to czynić bez uchybienia prawdzie i miłości braci. Jak jednak można mówić o trudnościach, by pozostać w prawdzie, a nikogo nie poranić (zwłaszcza jeśli nie chce się pozostać w sferze ogólników)? Autorzy programu sympozjum założyli, iż w imię dobra naszego ekumenizmu czas przejść również do mówienia o trudnościach, nazywać je po imieniu, zaprzestać uników i niedomówień, wyjść z półcieni i taktycznych zachowań. Gdzie jednak znaleźć mędrca, który powie, jak zmienić styl, by nie sparaliżować ruchu do przodu? Kto potrafi nazywać po imieniu trudności nie wskazując po imieniu osób? Kto umie nazywać po imieniu trudności i osoby, a nie spotkać się z oskarżeniem o zdradę ekumenizmu? Nasz ekumenizm jest jeszcze bardzo młody i anemiczny, a osoby związane z ekumenicznymi trudnościami, i w znacznej mierze za nie odpowiedzialne, nie zapadły się jeszcze w historię (może będą pośród słuchających?)

Poszedłem na konsultację do Pana Kościoła. Przedłożyłem problem pytając o radę. Pan Kościoła wysłuchał, a w odpowiedzi milczał. Może odpowiedział, ale nie słyszałem.

Tego, co zdecydowałem się powiedzieć, nie konsultowałem ani z Komisją Ekumeniczną Episkopatu, ani z bossami Instytutu Ekumenicznego. W jakiej zatem mierze odsłaniany tutaj punkt widzenia można uznać za stanowisko katolickie? Mniej więcej w takiej, w jakiej mówiący osobnik może być uznany za katolika. Czy kogoś on reprezentuje? Siebie reprezentuje. Z tym jednak, że został ukształtowany przez swoje środowisko i pracę: od niepamiętnych czasów siedzi w Komisji Episkopatu do Spraw Ekumenizmu, od 1974 roku pracuje w Komisji Mieszanej (czyli od jej narodzin), od 1977 roku tkwi w Podkomisji Dialogu (czyli również od jej narodzin), od zawsze współpracuje z Instytutem Ekumenicznym KUL, a wcześniej z Sekcją Teologii Porównawczej i Ekumenicznej, odrobinę też dla ekumenizmu wycierpiał. Wspomnienie „odrobiny" niech nie będzie odebrane jako brzydka samochwała; niech będzie raczej przyjęte jako szczegół – być może – użyteczny w ocenie poniższego świadectwa.

Główne trudności, o których odważam się mówić, wrzucam do trzech koszyków.

KOSZYK PIERWSZY:

Trudności o korzeniach eklezjologicznych

Ekumenistom łatwiej bić się we własne piersi niż uderzać w cudze. Niech więc pierwsze uderzenie pójdzie w pierś katolicką. W moim Kościele wciąż nie chce umrzeć zła eklezjologia, która niekiedy uniemożliwia autentyczny ekumenizm. Wciąż jeszcze słyszę eklezjologię, według której jeden jest tylko Kościół prawdziwy, jeśli więc istnieją inne Kościoły, znaczy to, że nie są i nie mogą być prawdziwe. Wiadomo, że ten prawdziwy to nasz. Pod ciężarem ostrej krytyki takiej eklezjologii zwolennicy jej przestali mówić o jedynym Kościele prawdziwym, a zaczęli uczyć o jedynym autentycznym Kościele Chrystusa. Zmienił się język, mentalność została. Eklezjologia Soboru Watykańskiego II nie zdążyła dotąd w pełni przetrawić i przemienić myślenia tak o swoim Kościele, jak i o innych Kościołach.

Jaką eklezjologię mają bracia innych Kościołów, z którymi się ekumenicznie spotykam? W Kościele prawosławnym w Polsce zauważa się duży krok eklezjologiczny w stronę ekumenizmu. Otóż, na seminarium naukowym poświęconym tematowi granic Kościoła około połowa studentów obstawała przy tradycyjnym w prawosławiu utożsamianiu Kościoła Chrystusa z Kościołem prawosławnym, podczas gdy druga mniej więcej połowa skłonna była przyjąć, że Kościół Chrystusa sięga szerzej..., że jego granice nie nakładają się na granice Kościoła prawosławnego. Z ust prawosławnego brata usłyszałem, iż oznacza to ogromny postęp w stosunku do dotychczasowego myślenia...

Nasi wierni znajdują w swoich skrzynkach pocztowych lub w drzwiach ulotki zachęcające do poznawania autentycznego Jezusa Chrystusa. Nie podaje się w nich nazwy wspólnoty, która zna autentycznego Chrystusa i gotowa jest pomóc katolikom w Jego poznawaniu; brak nawet adresu. Wskazuje się tylko skrzynkę pocztową... Razu pewnego udało mi się odkryć misterium skrzynki. To własność małej protestanckiej wspólnoty w Lublinie. Jej przewodniczący przychodzi na ekumeniczne spotkania i mile ze sobą dialogujemy. Okazuje się, że to on szefuje owej gorliwej wspólnocie, która z Lublina dosięgła mojej siostry w Mińsku Mazowieckim proponując jej pomoc w poznaniu autentycznego Chrystusa. Dość trudno inaczej interpretować takie apostolstwo jak nieeleganckie próby prozelityzmu. W tych również kategoriach – prawdopodobnie – trzeba by widzieć agresję na naszych początkujących, zielonych jeszcze, świeckich teologów z pierwszego roku Wydziału Teologicznego. Spontaniczność charyzmatycznej modlitwy braci zielonoświątkowców porywa nam jednostki i grupy... Emocje z czasem mijają, z macierzystym Kościołem więzi pozrywane... Przeżywają frustrację i wykorzenienie... Jaką eklezjologię mają bracia zielonoświątkowcy?

Na projekt podjęcia dialogu z braćmi mariawitami usłyszałem odpowiedź: „Dajcie sobie spokój z tym dialogiem. Problem umrze śmiercią naturalną". Jaka eklezjologia rodzi takie stanowisko?

Na propozycję dialogu z Kościołem Polskokatolickim słyszymy reakcję: „A cóż to za Kościół? Oczu nie macie? Polski Narodowy Kościół w Stanach – to inna historia. Można i trzeba z nimi rozmawiać. Episkopat USA popełnił kiedyś błąd, prawdopodobnie również Watykan. Tam chodziło o ocalenie wiary poprzez zachowanie polskości z jej religijnymi tradycjami. Ale w Polsce nie sposób myśleć analogicznie. Około 90% duchownych to odstępcy od naszego Kościoła. W imię jakich wartości powstał i utrzymuje się ten Kościół? W imię czystości wiary? Czystości obyczajów? Popada się w konflikt z własnym biskupem albo łamie się celibat; potem zamiast prób przywrócenia poprawności w relacjach z własnym Kościołem szuka się azylu u »narodowców«. Nierzadko zabiera się ze sobą część owczarni powodując rozdarcie w Kościele lokalnym. Ileż to razy – z poparciem komunistów – rozbijali nasze wspólnoty, wykorzystując miejscowe konflikty parafian z księdzem! Czy wy, ekumeniści, tego nie widzicie? A zresztą, czy wy jesteście ponad prawem lub nie wiecie, że tacy apostaci są w karach kościelnych? Niech najpierw uładzą swoje sprawy z Kościołem, który porzucili..." itd.

Zupełnie wyjątkową trudność stwarzały przypadki, kiedy zaproszony na ekumeniczne spotkanie biskup rzymskokatolicki witając się z przedstawicielami innych Kościołów stawał oko w oko ze swoim – do niedawna – księdzem... Wczoraj z trzaskiem odszedł w konflikcie z biskupem, dzisiaj staje jako jego ekumeniczny partner... Po takich – czy nie pseudoekumenicznych – wydarzeniach tym cięższe życie mieli katoliccy ekumeniści. Przypominano im postanowienia Kodeksu prawa kanonicznego, a Prawo było takie:

„Jeśli ktoś po przyjęciu chrztu, nosząc imię chrześcijanina, odrzuca uparcie jakąś prawdę wiary boskiej i katolickiej, albo w nią wątpi, jest heretykiem [...]; jeśli odrzuca prymat Papieża [...], jest schizmatykiem" (KPK 1325, § 2).

W 1983 roku zmienił się Kodeks, zasadniczo jednak utrzymał to stanowisko. W kanonie 1364, w § 1 czytamy:

„Odstępca od wiary, heretyk lub schizmatyk podlega ekskomunice wiążącej mocą samego prawa..." Zdarzyło się raz i drugi, że prosiliśmy z kazaniem, nawet w czasie naszej Liturgii Eucharystycznej, kapłana z Kościoła Polskokatolickiego. Bardziej wrażliwi na prawo kanoniczne niektórzy koledzy profesorowie protestowali mówiąc: „Ejże, ekumeniści! Lekceważenie kościelnego Prawa to nie ekumenizm. Co innego prawosławny czy protestant, który urodził się prawosławnym czy ewangelikiem, a co innego odstępca, pozostający w karach kościelnych".

Praktyczne trudności wynikające stąd dla nas, katolików, powiększała przyjęta w PRE zasada solidarności, według której wszystkie Kościoły mają być traktowane jednakowo. (Mówiono nam: „Nie rozróżniajcie między nami lepszych i gorszych", albo: „Kościół rzymskokatolicki nie będzie rozstrzygał o tym, kto ma nas reprezentować".)

W koszyku eklezjologicznym pozostaje również tzw. kwestia unicka. Gdzie bowiem kryją się korzenie międzykościelnych trudności związanych z grekokatolikami? Pominąwszy mniej ważne takty i nietakty, faktycznie czy rzekomo popełniane przez mój Kościół, trzeba stwierdzić, że przeciwko Kościołowi rzymskokatolickiemu podnosi się ciężkie oskarżenia o... popieranie Kościoła grekokatolickiego. O ile dobrze rozumiem stanowisko braci prawosławnych, nie powinniśmy go popierać, oni zaś, grekokatolicy, nie powinni się rozwijać, nie powinni się domagać zwrotu własnych cerkwi, które komuniści im zabrali i przekazali prawosławnym, a w ogóle to grekokatolicy nie powinni istnieć, ponieważ narodzili się w sposób niewłaściwy, ponieważ nie uszanowano eklezjologii Kościołów siostrzanych. Niech umrze, co się niewłaściwie poczęło i narodziło.

KOSZYK DRUGI:

Trudności związane z doświadczeniami czerwonej nocy

Po nieudanej, jak mi się wydawało, wspomnianej na wstępie konsultacji u Pana Kościoła, szedłem na obiad. Kupiłem w kiosku świąteczny numer tygodnika „Spotkania" [nr 16/17 z 16-29 kwietnia 1992]. W artykule Grzegorza Lengyela pt. Polak, choć nie katolik znalazłem tekst wyraźnie na nasz temat:

„Wiele nieporozumień narosło wokół postawy Kościołów mniejszościowych wobec władzy komunistycznej. Obiegowa opinia zarzuca im kolaborację i serwilizm. Zdarzało się nawet, że niektórzy katolicy usprawiedliwiali swoją niechęć do ekumenizmu słowami: »Nie chcemy mieć kontaktów z tymi, którzy kolaborują z komunistami«. Jest to jeden z najbardziej złożonych problemów naszej powojennej historii. W okresie stalinowskim Kościoły te poddane zostały represjom niemal takim samym, jak Kościół katolicki. Przykładem osoba biskupa Kościoła Polskokatolickiego, Józefa Padewskiego, zamęczonego w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie. Za głównych szpiegów imperializmu angloamerykańskiego uważano zwierzchników Kościołów zielonoświątkowych i baptystycznych. Faktem jest, że Kościoły te, nie mając dostatecznego oparcia w społeczeństwie, łatwiej godziły się na współpracę. Władze traktowały je zawsze nad wyraz instrumentalnie, usiłując je przeciwstawić Kościołowi większości Polaków, zgodnie z zasadą »divide et impera«. Wszelkie wzajemne antagonizmy były więc odgórnie podsycane. Przez wiele lat jak ognia władze obawiały się wszelkich oddolnych inicjatyw ekumenicznych.

Prawosławie, choć jego wyznawcami była trzecia część obywateli dawnej Rzeczypospolitej, dziś w umyśle przeciętnego Polaka kojarzone jest z rosyjskością. Nawet metropolita Bazyli, zwierzchnik prawosławnych w Polsce, przyznał w jednym z wywiadów, że »Gniew Polaków, ich obawy i fobie są uzasadnione, bo cerkiew rosyjska była przez dwa stulecia narzędziem rusyfikacji i nawracania unitów«. Wzajemną obcość pogłębi! jeszcze okres komunistyczny. Kościół Prawosławny bowiem był jednym z wyznań najłatwiej podporządkowujących się władzy świeckiej. Na przykład jako jedyny poparł oficjalnie stan wojenny [...]. Zarzuca się prawosławnym, że w dwóch ostatnich wyborach głosowali na kandydata lewicy. Ten ostatni fakt ukazuje charakterystyczne dla prawosławnych poczucie izolacji i obcości wobec nowego układu politycznego w Polsce. »Solidarność« bowiem i wszystko, co z niej wyrasta, postrzegane jest tam jako ruch ultrakatolicki" (s. 47-48).

Nie znam pana Grzegorza Lengyela. Nie wiem, z jakiego pochodzi Kościoła. Nie wchodząc w dyskusję nad szczegółami zaproponowanej przez niego charakterystyki, można jednak przyznać, że zasadniczo uchwycił sposób, w jaki postrzegaliśmy zachowania bratnich Kościołów w czasach czerwonej nocy. Można by jeszcze dorzucić, że po odejściu tej nocy oczekiwaliśmy jakiegoś słowa sprostowania, wyjaśnienia, może wycofania się z głównej sceny ludzi, którzy najsilniej klaskali... Tymczasem nic z tych rzeczy. Jesteśmy świadkami nawet potwierdzeń i apologii tamtych zachowań. Nie ułatwia to działań ekumenicznych.

KOSZYK TRZECI: Uzupełnienia

Można by mnożyć doświadczenia nie mieszczące się w dwu pierwszych koszykach. Niech wystarczą te, których nie da się łatwo – bez szkody dla tematu – pominąć.

DEFICYT PRAWDY

Stwierdzaliśmy go niejednokrotnie również w Podkomisji ds. Dialogu i w Komisji Mieszanej. Strona luterańska podnosiła kwestie bezprawnego przejmowania przez rzymskich katolików obiektów kościelnych luterańskich. Niekiedy sprawdzaliśmy, stwierdzając, że sytuacja niedokładnie tak wygląda, jak nam mówili bracia. Niekiedy bracia luteranie wskazywali na nieprawdę w zdobywanych przez nas katolickich wyjaśnieniach.

Ostrymi kamykami w butach polskich ekumenistów były spory o cerkwie w diecezji przemyskiej. Na forum Komisji czy Podkomisji bracia prawosławni skarżyli się i oskarżali. Sprawdzaliśmy. Nie zawsze, ale niekiedy sprawdzaliśmy. Słuchaliśmy drugiej strony. Stwierdzaliśmy złożoność spraw, niebezpieczeństwo uogólnień, a także deficyt prawdy połączony z deficytem ewangelicznej miłości.

EMOCJE

Z deficytem prawdy przyjaźni się superata emocji. Narastają one zwłaszcza obecnie po wielkim przełomie. W kontaktach z braćmi, których uważałem za najautentyczniej i najbardziej ekumenicznych w polskim prawosławiu, objawiła mi się dramatycznie nabrzmiała nowa rzeczywistość: obecność i działania mojego Kościoła na terenach byłego Związku Radzieckiego oceniają oni radykalnie negatywnie jako agresję na święte prawosławie. Wypowiadają to z najżywszym protestem, z najgłębszym zaangażowaniem, z maksymalną emocją, w poczuciu olbrzymiej krzywdy. Twórczy, rzeczowy dialog wydaje się być wprost niemożliwy, chociaż pozostaje jedyną sensowną propozycją. Emocje paraliżują kontakty, a bez kontaktów trudno stanąć w prawdzie.

GROŹNE PRZYMIERZE KOŚCIELNO-NARODOWE

Usiłowałem zrozumieć przemyską sprawę wokół kościoła św. Teresy. Pytałem i słuchałem grekokatolików i rzymskich katolików z Przemyśla, duchownych i świeckich, z szarych szeregów i z Olimpu. Bez dystansu historycznego raczej nie rozpoznamy do końca tych powikłań. Dwie wszakże hipotezy wydają się wielce prawdopodobne: 1) trudne międzykościelne. Dzisiaj ugina się pod brzemieniem dymiącego i krwawiącego Wczoraj; 2) dokonują się zastanawiające zaślubiny przynależności do Kościoła grekokatolickiego z przynależnością do narodowości ukraińskiej. Umiera powoli hasło „Polak-katolik", rodzą się jego analogaty.

MAŁŻEŃSTWA MIESZANE

Zatruwały międzykościelną atmosferę przynajmniej między Kościołem rzymskokatolickim a innymi Kościołami. Niezmiennie powracały do okrągłego stołu naszych dialogów ekumenicznych. Ujawniały kościelne zdecydowanie wszystkich Kościołów, które pragną przy tej okazji pozyskiwać, a nie tracić. Tracą najczęściej Kościoły mniej liczne i one najwięcej cierpią zgłaszając protesty. Głównym przedmiotem protestów były i pozostają tzw. cautelae, czyli zastrzeżenia Kodeksu prawa kanonicznego (zarówno starego, jak nowego), zabezpieczające katolickie wychowanie dzieci w małżeństwach mieszanych. Wielu, jeśli nie większość, znanych mi ekumenistów katolickich podziela ten protest, wydaje się im bowiem, że cautelae stoją wprawdzie na straży sumienia katolickiego, nie biorą jednak wystarczająco serio faktu, że prawosławni, ewangelicy czy starokatolicy również mają swoje sumienia i również są zobowiązani do postępowania zgodnie z własnym sumieniem. Ponieważ ogólnokościelny status prawny jest silniejszy od katolickich ekumenistów w Polsce, trudność tym bardziej dolega i boli.

Jakie zadania stawia przed nami przegląd trudnych ekumenicznych koszyków?

1. Oekumenische Durchblutung

Luteranie i katolicy we wspólnym dokumencie z dialogu ekumenicznego na forum światowym (1980) pt.Drogi do wspólnoty stwierdzili potrzebę radykalnych działań w sferze formacji duchowieństwa. Nie wystarczy tutaj kosmetyka i półcienie. Potrzebne są radykalne inicjatywy, ewangeliczny radykalizm przełamujący konfesyjne zawężenia i kościelne ambicje. Napisali, że potrzebujemy jakiegoś „ekumenicznego przekrwienia" (oekumenische Durchblutung). Nasze Kościoły tak pilnie i gorliwie zapracowują się dla chwaty własnego domu, że zdają się nie mieć czasu na Jezusowe ut unum sint. Jeśli włączają się w ruch ekumeniczny, czynią to w taki sposób, jak gdyby mu się jedynie pożyczały. O determinacji ekumenicznej, ekumenicznym przekrwieniu – mowy nie ma. Wszystkie Kościoły chrześcijańskie w Polsce potrzebują wielkiej inwazji Ducha Świętego, Ducha Jedności. Bez takiej inwazji będziemy nadal dreptać, pożytecznie wprawdzie, ale dreptać.

2. Katharsis

Dobro chrześcijaństwa w Polsce, dobro poszczególnych Kościołów i dobro ekumenizmu w tym kraju zależy m. in. od oczyszczenia z ludzi skompromitowanych kolaboracją. Niech Duch Boży da tym braciom silę do odejścia. Kościoły potrzebujące odzyskania swojej wiarygodności w ekumenizmie, potrzebują ekumenicznej katharsis.

3. W sytuacji wolności wyjaśnić stanowisko wobec ekumenizmu

Skończył się czas ekumenizmu instrumentalizowanego. Tak naprawdę to nie bardzo wiadomo, jak poszczególne Kościoły myślą o ekumenizmie. Z tego, co mówią i czynią, zdaje się wynikać, że ich obecność w ruchu ekumenicznym jest swego rodzaju ustępstwem czy świadczeniem kurtuazji. Podarował nam Bóg nowy dobry czas wolności: możemy się w nim swobodnie określić i szczerze powiedzieć braciom. Tego potrzebuje zdrowie ekumenizmu.

4. Wspólne świadectwo, wspólne tworzenie

W latach ekumenizmu sterowanego uprawialiśmy ekumenizm duchowy. Dzisiaj wolno nam, więc trzeba wspólnie świadczyć o Jezusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym. Taka jest wyraźna wola Pana Kościoła: mamy być czytelnym znakiem dla świata.

Tworzy się nowy system prawny, rodzą się nowe zapisy o kluczowym znaczeniu. Pan daje naszym Kościołom historyczną szansę powiedzenia wspólnie słowa na temat konstytucji oraz mnóstwa innych bardziej szczegółowych spraw: chrześcijańskiego stosunku do ludzkiego życia, społecznej sprawiedliwości, troski o grupy najbardziej ekonomicznie zagrożone, leczenia ciężko chorej polskiej pracy, ochrony stworzenia, kwestii imigrantów, sposobu i zasady budowania nowego systemu wzajemnych odniesień do naszych sąsiadów, wspólnej odpowiedzialności za losy Ewangelii w regionach ewangelicznego spustoszenia, wspólnej, głęboko po chrześcijańsku ustawionej pomocy dla osłabionej Cerkwi rosyjskiej, wspólnej akcji charytatywnej dla najbardziej potrzebujących w Polsce i u sąsiadów itd.

Kościoły nasze przeżywają wiele trudności. Bywa nam ze sobą bardzo ciężko. Przychodzą myśli o poniechaniu tego, co nazywają ekumenizmem, a co zdaje się nie mieć sensu. Pan Kościoła nie pozostawia nam jednak propozycji alternatywnej. Tak więc – dialog mimo wszystko.

Prof. Stanisław Celestyn Napiórkowski, OFMConv
[Katolicki Uniwersytet Lubelski, Instytut Ekumeniczny]