Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

7-8 / 1992

Były to szare, gomułkowskie lata. Szare i jednakowe były domy, ludzie w ortalionowych płaszczach z aktówkami pod pachą, wyblakłe witryny sklepów. Pewnego dnia, zaproszony przez stryja, znalazłem się w Londynie. Szliśmy ulicą. Na pobliskim drzewie siedział pstrokato odziany Murzyn i grał na trąbce. Obok przechodzili ludzie, jedni uśmiechali się do niego, inni nie, ale nikt nie reagował agresywnie ani nie okazywał niechęci, nikt nie wołał policjanta. Spojrzałem pytająco na stryja. – Przecież on nikomu nie szkodzi – powiedział. Wyobraziłem sobie tę samą scenę w Al. Ujazdowskich – twarze przechodniów, milicję... Dotknąłem problemu tolerancji.

JESTEM DZIECKIEM TOTALIZMU.

Państwo, w którym dorastałem, tworzyło „nowego człowieka." Nowi ludzie mieli być identyczni – tacy, jakimi wymyśliła ich władza. To cecha każdego totalizmu. Powinni myśleć tak samo, mówić to samo, śpiewać te same piosenki, ba – nawet tak samo wyglądać. Stąd walka z plerezą bikiniarza, fryzurą hippisa czy punka, wygoloną czaszką skina. Stąd sprzeciw wobec kolorowych pończoch i krótkich spódniczek dziewcząt, sprzeciw wobec wszystkiego, w czym przejawiać się może indywidualność, sprzeciw wobec stereotypów. O pól kroku dalej są już chińskie czy koreańskie mundurki, posłusznie ustawiające się na stadionach w żywe obrazy.

Oglądałem ostatnio telewizyjną dyskusję o tolerancji. Uczestnicy utożsamiali to pojęcie z miłością bliźniego, mówili, że powinniśmy rozumieć i kochać ludzi odmiennych od nas samych – nosicieli wirusów i inwalidów, innowierców i bezbożników, alkoholików i obcokrajowców.

Miłość bliźniego to nakaz ewangeliczny.

DO REALIZACJI PAŃSTWA PRAWA, DO OCHRONY PRAW I WOLNOŚCI CZŁOWIEKA WYSTARCZY TOLERANCJA.

„Toleruję go" – to nie wyznanie miłości, to rezygnacja z agresji, to tylko akceptacja odmienności drugiego człowieka i uznanie jego równoprawnej z moją obecności w społeczeństwie.

W przeprowadzonych niedawno przez prof. Ewę Nowicką badaniach [Swoi i obcy,t.1, Instytut Socjologii UW, Warszawa 1990] postawiono pytanie: „Gdyby musiał pan mieć transfuzję krwi, czy przyjąłby pan zdrową krew od Araba, Anglika, Chińczyka, Niemca, Słowaka, Włocha, Żyda?" Odpowiedź była dla mnie szokująca – 26% odrzuciło krew pochodzącą od Murzyna, 23% od Żyda, 22% od Chińczyka, 21% od Araba, 14% od Niemca. Najlepiej wypadli Słowacy, ale i tu 8% osób deklarowało brak zgody.

Pytanie to nie mierzyło stopnia tolerancji, a raczej poczucie dystansu. Nawet silne poczucie inności nie musi pociągać za sobą nietolerancji.

Zakres polskiej nietolerancji mierzyło natomiast ubiegłoroczne (październikowe) badanie CBOS-u. Na pytanie: „Czy zgadza się pan, że należy zabronić pełnienia funkcji kierowniczych w administracji państwowej i gospodarce przedstawicielom mniejszości narodowych i niewierzącym?" – 32% respondentów opowiedziało się za takim zakazem dla mniejszości, a 14% dla niewierzących.

TOLERANCJA JEST ŚCIŚLE ZWIĄZANA Z ZAKAZEM DYSKRYMINIACJI.

Doświadczenie faszyzmów lat trzydziestych i okrucieństwa II wojny światowej uświadomiło społeczności międzynarodowej, że o prawach człowieka wewnątrz kraju nie mogą arbitralnie decydować rządzący, niezależnie od tego, czy są to rządy większości, czy dyktatura. Zaczęły powstawać systemy trybunałów międzynarodowych ograniczające uprawnienia władz wobec obywateli – zarówno tak szerokie, jak ONZ-owski, jak też regionalne – europejski, amerykański, afrykański.

W tych traktatach określających prawa i wolności jednostek, których rządzącym naruszać nie wolno, poczesne miejsce zajmuje zakaz dyskryminacji. Najczęściej jest to stwierdzenie, iż państwa zobowiązują się zapewnić wymienione w traktatach prawa wszystkim osobom, bez względu na jakiekolwiek różnice, takie jak: rasa, kolor skóry, pleć, język, religia, poglądy polityczne lub inne, pochodzenie narodowe lub społeczne, sytuacja majątkowa, urodzenie lub jakiekolwiek inne okoliczności. Traktaty te oczywiście naruszają suwerenność państw, ale taka jest rola wszystkich traktatów.

Mówiąc o tolerancji religijnej i narodowościowej Polaków, często czerpie się jej przykłady z historii szlacheckiej Rzeczypospolitej. Mało to użyteczne do opisu dnia dzisiejszego. Nie wiemy, w jakim stopniu szlachecka tolerancja przetrwała zabory i potrafiła przeszczepić się na grunt obywatelskiej II Rzeczypospolitej. Wydaje się, że nie w największym. Nie wiemy też, jaki wpływ na polską tolerancję wywarło niemal półwiecze komunistycznego totalizmu. Czy wrastająca w świadomość przez pokolenia zbitka pojęć Polak – katolik, lecząc zbyt długo, nie okazała się trucizną?

Marek Nowicki