Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

3 / 1992

Osobowość Komeńskiego jest bardzo złożona, a jednocześnie zwarta i jednorodna, choć nie pozbawiona śladów wewnętrznych napięć i sprzeczności, a także zmian, jakie w miarę upływu czasu dokonywały się w nim bądź to stopniowo, bądź gwałtownie. Za każdym razem na przykład gdy pracował nad nowym wydaniem swoich dzieł, zawsze [...] unowocześniał ich język, uwzględniał nowe doświadczenia, pogłębiał przemyślenia lub poprawiał informacje. „Przez dojrzałość musisz rozumieć nie tylko dojrzałość wieku – pisał – lecz również ciągłe rozwijanie się, ponieważ wszystkiego uczymy się stopniowo, przez rzeczy znane, zgodnie z podstawową zasadą, że nieznane poznajemy tylko przez już poznane. Ludzka wiedza jest wznoszeniem się ku temu, czego poszukujemy". Z tej zasady, lub raczej prawa, nie wyłączał siebie. „Podobnie jak wszystko na tym świecie, również ja, zwykły człowieczek, jestem poddany czasowi, w którym wszystko dokonuje się stopniowo i dąży do osiągnięcia określonego celu nie inaczej, jak tylko w określonych terminach i po określonych szczeblach".

Z kim więc spotykamy się na kolejnych etapach tego „wznoszenia się"? Na pewno z pedagogiem. Musimy jednak pamiętać, że swoje, tak przydatne, podręczniki, zwłaszcza do nauczania języków, a także prace teoretyczne dotyczące wychowania Komeński traktował jedynie jako element większego i bardziej doniosłego zadania. Podejmował ten trud w przekonaniu, że chwila dziejowa, w której żył i on, i jego współcześni, stanowi jedyne w swoim rodzaju wezwanie do działania, którego nie wolno odkładać. Nie wolno choćby tylko dlatego, że Chrystus – tak to Komeński widział – nie zwleka z wypełnianiem swego dzieła wśród ludzi.

Czy zatem Komeński był teologiem? Zwykł był tak o sobie mawiać, ale żaden z uprawnionych nurtów teologii protestanckiej, włącznie z reformowanym, z którego wywodził się poprzez swój rodowód czeskobraterski i odbyte studia akademickie, nie przyznaje się do niego bez istotnych zastrzeżeń. Nazywano go husytą, ale przecież on sam, „nieszczęsny ostatni senior" Jednoty czeskobraterskiej, jak określał siebie w liście skierowanym do Kościoła na Słowacji, w niej właśnie upatrywał bezpośrednią kontynuatorkę reformy Husa. I choć był biskupem i pasterzem rozproszonego stada, to jednak pisząc w imieniu Jednoty jej ostatnią wolę,Testament umierającej matki,wykazał – pozornie nie licząc się z realiami – przenikliwą intuicję, gdy roztaczał przed nią przyszłe zadania i obszary pracy. [...]

Czy był także filozofem? Jego De rerum humanarum emendatione consultatio catholica jest w istocie pionierską metafizyczną próbą pokazania, jak wprząc trud człowieka, jego pokłady myśli i intelektu w mechanizm przebudowy świata. Książka, która jeszcze dzisiaj wzbudza podziw czytelnika, była propozycją ułożenia stosunków międzyludzkich na całej kuli ziemskiej na podstawie pełnego poznania zarówno roli, jak i kierunku, w jakim podąża historia, a które to rola i kierunek nie są dla tego procesu immanentne, lecz muszą być dostrzegane oczami wiary.

Czy można nie dostrzec w Komeńskim rzecznika własnego narodu, zwłaszcza w zwrotnych momentach wojny trzydziestoletniej? O jego wolność walczył nie tylko piórem, zabiegał o nią także na drodze dyplomatycznej. Z kolei edukacji narodu miał służyć jego głęboko przemyślany program wzniesienia gmachu nauki czeskiej, rozwijania narodowego piśmiennictwa naukowego i literatury pięknej.

Komeński był i pedagogiem, i teologiem, i filozofem, i politykiem, i artystą słowa. Nie do końca jednak, o czym przekonujemy się czytając jego wspomnienia, wyznania i zwierzenia. Zawsze bowiem pozostawało to „coś", czym naruszał lub przekraczał ściśle ustalone i zazdrośnie nieraz strzeżone granice tych dziedzin. Często to „coś" wymykało się ustalonemu porządkowi naukowemu, ówczesnym obszarom zainteresowań i ciśnieniu społecznemu. Jego dzieła, będące fachowo sporządzonymi opiniami, analizami czy projektami, noszą niekiedy – przy całej ich odkrywczości – charakter wzniosłego wyzwania. Jego apele mają nawet większą siłę przekonywania niż ta, jaka dociera ze staro-testamentowych przekazów prorockich. Niezliczoną ilość razy Komeński odwoływał się do postaci Noego, Mojżesza, Jozuego, Gedeona, Elizeusza i Ezechiela, a także ostatniego z proroków – Jana Chrzciciela, aby w czasy sobie współczesne przenieść i na nowe stosunki międzyludzkie przełożyć ich dawne społeczne funkcje. Już jako dwudziestopięcioletni człowiek wyznawał: „Wszystko, co czynię, z przymusu sumienia swego czynię".

To nie dzieło przypadku, lecz świadomy wybór określonego symbolu, że niemal w całej swej działalności pisarskiej Komeński zwracał się do współczesnych wcielając się w postać któregoś z proroków i nierzadko przemawiając jego słowami. Jako odrodzony Aggeusz przypominał wygnańcom czeskobraterskim o zadaniach, przed jakimi staną po – prawdopodobnym wówczas – powrocie do ojczyzny (Haggaeus redivivus,1632). W Tajnej mowie Natana do Dawida (1651) starał się pozyskać księcia siedmiogrodzkiego dla sprawy Reformy i wspierania dążeń anty-habsburskich. Wcielając się w rolę proroka żywił nadzieję, że także książę zachowa się podobnie jak ongiś król Dawid. A kiedy w roku 1663 zwracał się do cesarza niemieckiego i sejmu Rzeszy w Ratyzbonie, przejęty i przerażony problemem tureckim, przedstawiał siebie jako proroka osamotnionego w swojej prawdzie i kruszonego przez młyńskie koła dwu rywalizujących mocarstw: „Przybieram imię płaczącego w ukryciu Jeremiasza, ponieważ Bóg wszechwiedzący, który widzi wszystko, co jest ukryte, wie, że moje serce jest dziś zatrwożone, jak serce proroka, który pragnąc uchronić swój lud przed zbliżającym się strasznym gniewem, karą oraz ostatecznym zatraceniem, skarżył się: »Złamane jest moje serce, drżą wszystkie kości moje«" (por. Jer. 23:9; Letzte Posaun über Deutschland). A innym razem, wyjaśniając, dlaczego w ogóle poświęcił się pracy, którą uważał – wbrew niechęci i niezrozumieniu swoich najbliższych – za dzieło swego życia (chodzi o De rerum humanarum emendatione consultatio catholica), napisał w przedmowie do Via lucis (1668), że poważył się na to, gdyż nieustannie przychodził mu na myśl »słodki sen« Jeremiasza (31:26) o „niezwykłym odrodzeniu się Kościoła, a to ze względu na świat". Jeremiasz, jak mało który z proroków, skupiał swoją uwagę na człowieku wyzwolonym, zdolnym do nieskrępowanego, twórczego i spontanicznego działania w warunkach nieuchronnie nadchodzącej przyszłości. W takim kontekście sen Jeremiasza łączy się z tęsknotą Komeńskiego do czasów, kiedy „wszystko potoczy się samo i w niczym nie będzie już przymusu". Jeśli nastąpi odnowa ludzkości, co jest jej celem, i dzięki temu przywrócone zostanie prawdziwe człowieczeństwo, to ludzie poznają, że „wszystko, co może uczynić ich szczęśliwymi, jest w nich", „byleby każdy chciał, mógł i umiał być sobą i cieszyć się z tego, co ma".

W ostatnich latach życia Jan Amos Komeński pozostawał pod przemożnym wpływem idei Eliasza, co wtedy nie było czymś wyjątkowym, niemniej Komeński w sposób godny podziwu połączył ją z programem przebudowy świata. [...] Już jego nauczycielowi, Alstedowi, został przyobiecany Eliasz, prorok powracający jako ucieleśnienie naukowego czy po prostu technicznego postępu. Elias  artista – wynalazca, artysta i mechanik – miał wzbogacić świat swoimi wynalazkami i umiejętnościami bardziej niż słowa Ewangelii. Komeński powiązał to z nadzieją czeskich reformatorów na rychłe nastanie czasów braterstwa i zrównania wszystkich ludzi. Już Milicz z Kromieryża i Maciej z Janowa (których pisma wertował jeszcze jako starzec stojący nad grobem) podkreślali, że tym, czym Jan Chrzciciel był dla pierwszego przyjścia Pana, nowy Eliasz będzie dla przyjścia drugiego, dla czasów, w których między ludźmi zapanuje ostateczna sprawiedliwość.

Takim i innym wyobrażeniom o Eliaszu Komeński w swej dalekowzrocznej intuicji nadawał nową wartość: „Nie sądzę, by należało oczekiwać czegoś cudownego lub, na przykład, spodziewać się powrotu Eliasza, ponieważ to, co nastąpi, będzie niemal zwyczajne, a przecież niezwykłe". Nastąpi bowiem powszechne oświecenie narodów, a to za sprawą umiejętnego zastosowania metod, nad którymi on, Komeński, przez całe życie pracował. I w taki oto sposób pod ręką Komeńskiego Eliaszowe objawienie przemieniało się w racjonalny i niemal już oświeceniowy ład życia. [...]

Aż do ostatnich chwil z wielką tęsknotą spoglądał w stronę ojczyzny, ku rodzinnym Morawom. Swą ostatnią pracę zamierzał ofiarować „miłej matce, ojczyźnie, Ziemi Morawskiej", jako „jeden z jej wiernych synów", z życzeniem w swej wymowie wręcz nostalgicznym, aby „na Morawach znalazło się światowe centrum reformacji". I chociaż wszystkie jego starania o „wszechnaprawę" miały zawsze zasięg ogólnoświatowy i zmierzały do przełamania europocentryzmu, Komeński – podobnie jak Eliasz – uczuciowo pozostał związany ze swoją ziemią, mlekiem i miodem płynącą: „Ośrodkiem okręgu ziemskiego jest Europa, sercem Europy – Niemcy, sercem Niemiec – Czechy, sercem Czech – Praga". I choć „nie o jeden naród chodzi, ale o wszystkie", to czy można mieć mu za złe, że do ostatniego tchnienia zastanawiał się „czym może służyć swojemu narodowi". [...]

Nieustannie towarzyszył Komeńskiemu koszmar procesów politycznych po Białej Górze, widmo „austriackiego domu", orła, który utrzymywał świat w ciągłym strachu, a cały „krąg ziemski w najgorszym utrapieniu". Za los ludu czeskiego obwiniał się najbardziej: „Zniszczyliśmy go, skaliną przywalili, pieczęciami opieczętowali, strażami otoczyli. A on, patrzcie, przecież wstaje".

Walcząc przeciw austriackim przywódcom-zwodzicielom, sługom „anty-chrystianizmu", który „polega na zniewalaniu ludzkich sumień", Komeński całym życiem poświadczał, że stoi po stronie obozu religijnego i narodowego, przeciwstawiającego się kontrreformacji.

W jego losach w latach 1592–1670 odbijała się ówczesna rzeczywistość: w całej Europie gwałtownie nasilała się kontrreformacja, a w habsburskiej Europie Środkowej odnosiła olśniewające zwycięstwa. Bezpośredni świadek pierwszych następstw klęski pod Białą Górą, doświadczony zgryzotą, świadom utrapień i bolesnych doświadczeń spowodowanych wojną trzydziestoletnią, których nie złagodził nawet pokój westfalski, świadectwu o swoich czasach nadał rangę literacko-artystyczną tak wysoką, że trudno byłoby znaleźć dla niej analogię.[...]

Klęska stanów czeskich pod Białą Górą wymazała ziemie Czech z mapy protestanckiej Europy. Komeński nie mógł się z tym pogodzić przez wszystkie lata wojny trzydziestoletniej, a także później. W całej swojej, tak wielopłaszczyznowej i różnorodnej, działalności nie ustawał w staraniach o zmianę tego stanu. Wąsko wyspecjalizowani komeniolodzy poruszają się zwykle po jednej z tych płaszczyzn, charakteryzując Komeńskiego bądź to jako pedagoga, językoznawcę, przywódcę kościelnego, literata i poetę, bądź też filozofa lub polityka. On sam natomiast spoglądał na labirynt świata „synkretycznie", jak mawiał, czyli w ten sposób, że w swym nieustającym pędzie poznawczym już poznane zasady jednej warstwy rzeczywistości przenosił na inne, postrzegane w miarę możliwości łącznie.

Kolejne posunięcia zwycięzców spod Białej Góry na ziemiach czeskich były dla Komeńskiego widomym znakiem tego, czym staje się kontrreformacja, gdy jej ofiarą pada cały naród. Represje i przemoc, najdotkliwiej spadające na Jednotę czeskobraterską, zawsze też odciskały się na osobistych losach Komeńskiego. Jest jednak rzeczą godną uwagi, że od tych utrapień nie szukał on ucieczki i ukojenia w pobożności praktykowanej wyłącznie „na użytek prywatny". I on, i jemu współcześni odczuwali bowiem potrzebę pociechy społecznościowej, co potwierdza historia literatury i kultury wielu krajów europejskich. Tak charakterystyczną dla Komeńskiego żarliwość Wadzenia się z Bogiem w modlitwach dałoby się chyba porównać jedynie z Pascalowską teodyceą, z tą jednak różnicą, że odnosiła się do całych grup ludzi, wnosząc światło nadziei w tragizm ich cierpień zbiorowych.

Tłum. Jerzy Swoboda

Ks. Amadeo Molnar, duchowny Kościoła czesko-braterskiego, teolog i historyk Kościoła. Zmarł w1990 r. Powyższy tekst jest skrótem jego Wstępu do książki Jan Amos Komensky o sobe, Praha 1989. Tytuł zamieszczonego fragmentu pochodzi od redakcji.