Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

WŚRÓD KSIĄŻEK

2 / 1992

Anand Nagar, czyli Miasto Radości. Ta nazwa kojarzyć się może z jakimś indyjskim Disneylandem albo nęcącą zblazowanych turystów reklamą raju oferującego przygody i orientalne rozkosze. W rzeczywistości tak nazywa się jedna z największych dzielnic nędzy w Kalkucie, po której oprowadza czytelnika zafascynowany nią, i w swej fascynacji zaraźliwy, francuski reportażysta Domnique Lapierre*.

Zwięzły rys historyczny pomaga zrozumieć powstanie tych slumsów i rolę Kalkuty w życiu Indii. Ta olbrzymia stolica „perły w koronie" brytyjskiego imperium i pełna przepychu siedziba wicekróla nie tylko olśniewała bogactwem życia kulturalnego, zyskując miano Paryża Wschodu. Było to również prężne gospodarcze centrum kraju, wszystkie drogi prowadziły więc właśnie tutaj. Przemiany polityczne (odzyskanie przez Indie niepodległości i powstanie państwa Pakistan) i gospodarcze (np. rozwój przemysłu konkurującego z tradycyjnym rzemiosłem) oraz cyklicznie nawiedzające tę ziemię kataklizmy wywoływały masowe fale migracji pozbawionej środków do życia ludności wiejskiej. Nędzarzy, wygnańców i uchodźców pchała do Kalkuty nadzieja na przeżycie jednego dnia więcej. W tak dużej metropolii są zawsze jakieś okruchy do zebrania, podczas gdy w wiosce wypalonej przez suszę czy zalanej przez monsun nie było już nawet okruchów(s. 36). Miasto nie mogło jednak wchłonąć tylu nowych mieszkańców i na jego ulicach nadal żyje trzysta tysięcy bezdomnych. Dostanie się do dzielnicy nędzy, powstałej na bagnistym terenie dawnego robotniczego osiedla, które jego budowniczy nazwał –nieświadomie lub przez przekorę– Miastem Radości, było takim dowodem życzliwości losu, że jeden z bohaterów książki zemdlał z wrażenia po usłyszeniu tej pomyślnej wieści. On i jego rodzina mieli odtąd zamieszkać wraz z siedemdziesięcioma tysiącami innych rodzin na obszarze, do którego należał smutny rekord największego zagęszczenia na planecie: sto trzydzieści tysięcy mieszkańców na kilometr kwadratowy (s. 42), na terenie pozbawionym nie tylko zieleni, ale także kanalizacji i elektryczności, nękanym przez głód, robactwo i choroby.

Do tego świata, izolowanego przez resztę miasta, przybył pewnego dnia katolicki ksiądz, Stefan Kowalski, aby żyć wśród tych biedaków, rezygnując z przywileju „symbolu i puklerza", jakim jest sutanna, i służyć im. Z zapartym tchem – ze zdumienia, zgrozy, podziwu czy też najdosłowniej z powodu potwornego smrodu – wchodził w tę przedziwną społeczność, w której żyli zgodnie obok siebie przedstawiciele wszystkich ras, dialektów i religii indyjskiego subkontynentu. Z wolna przestawał być obcy, zdobywał zaufanie i szacunek ostrożnych, choć ciekawych, sąsiadów. Jego szczera chęć niesienia pomocy i ulgi wzgardzonym mieszkańcom slumsów sprawiła nawet, że policja przestała widzieć w nim zakamuflowanego agenta CIA, mogącego wywołać zamieszki w miejscu, w którym nagromadziło się przecież tyle ludzkiego nieszczęścia i krzywdy. Także zupełny brak prywatności, ściśnięcie na maleńkiej powierzchni ludzi o odmiennych tradycjach kulturowych łatwo mogło wywołać poważne konflikty.

Zetknięcie ze skrajną nędzą umożliwiło księdzu Stefanowi dokonanie szokującego odkrycia. Bezrobocie, chroniczne niedożywienie i głód, kalectwo i choroby nie doprowadziły mieszkańców Miasta Radości do zezwierzęcenia. Wręcz przeciwnie, pielęgnowanie własnych wierzeń i obyczajów łączyło się z tolerancją wobec wyznawców wszystkich innych religii, nędza skłaniała do dzielenia się i pomagania słabszym, biedniejszym i bardziej chorym, niezależnie od ich pochodzenia czy wyznania. Ksiądz znalazł wiernych pomocników nie tylko wśród katolickiej mniejszości żyjącej w tym pełnym paradoksów świecie, w którym ludzie nie skarżyli się na swój los i z pogodą ducha znosili najcięższe cierpienia. Godność, prawdziwe braterstwo i solidarność w miejscu, które właściwie można by nazwać piekłem albo anus mundi. Dla księdza Kowalskiego stało się ono raczej tyglem, w którym charakter człowieka, jego powołanie i świadectwo życia poddawane są próbom ognia, aby straciły wszelkie domieszki. To miejsce, w którym wszystko wychodzi na jaw i nie da się ukryć koloru swojej duszy, jak wyjaśnia lekarzowi-ochotnikowi asamska pielęgniarka Badona, niezwykła postać z Miasta Radości, która dla wielu potrzebujących stała się – jak pisze autor i zarazem świadek opisywanych wydarzeń – „Aniołem Miłosierdzia".

Książka D. Lapierre'a daje, pozbawione moralizatorstwa, świadectwo pasji i poświęcenia, z jakim ludzie, mimo wielu przeszkód, realizują swoją misję. Znaleźć tu można wspaniałe portrety wielu mieszkańców Miasta Radości i poznać ich losy, dowodzące wielkiego hartu ducha, uporu i poczucia odpowiedzialności. Czytelnik towarzyszący hinduskiemu chłopcu, który ciągnąc rikszę walczyło utrzymanie rodziny, oraz grupie ochotników ratujących ludzi w dzielnicy radości i nędzy, staje się świadkiem wydarzeń szokujących, przerażających i zabawnych, umiejętnie skomponowanych przez pisarza, który potrafi utrzymać jego uwagę. Warto skorzystać z zaproszenia do Miasta Radości.

* Dominique Lapierre:Miasto Radości.Tłum. Piotr Rudzki, Wydawnictwo Epoka, Warszawa 1990, s. 407,