Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

1 /1992

Katolicy nie zawsze spełniają prośby papieża. Tak było i ze mną. Gdy w połowie lutego 1990 roku grupa 60 studentów Instytutu Ekumenicznego z Bossey pod Genewą spotkała się w Rzymie z Janem Pawłem II, papież tak był zaskoczony, ze spotyka w tym gronie Polaka, że w pierwszej chwili nawet nie zrozumiał, w jakim języku się do niego zwróciłem. Po angielsku dopytywał się, skąd jestem. Gdy wreszcie zrozumiał, że ma do czynienia z rodakiem i redaktorem miesięcznika „Więź", rzekł krótko: „Trzeba to wszystko dobrze opisać". Tak też miałem zamiar zrobić. A tymczasem minęły dwa lata i moje doświadczenia ekumenicznej wspólnoty w Bossey wciąż pozostawały jedynie w głowie i sercu. Trudno opisać doświadczenia tak głębokie. Dobrze, że „Jednota" wreszcie mnie zmobilizowała do pisania.

Bossey to miejsce wymarzone do refleksji, modlitwy i rekolekcji: wioska odległa od Genewy o 20 km, przepięknie położona między górami Jury a Jeziorem Genewskim. W uroczym parku znajduje się XVIII-wieczny pałacyk, który od 1946 roku jest siedzibą Instytutu Ekumenicznego. Instytut, afiliowany przy Uniwersytecie Genewskim, jest jedną z agend Światowej Rady Kościołów [ŚRK], ale utrzymuje niezależność. Profesorowie Instytutu są zarazem wykładowcami Programu Edukacji Teologicznej ŚRK. Od kilku lat członkiem kadry profesorskiej w Bossey jest także wykładowca katolicki, mianowany przez Watykan.

Château de Bossey został wybrany na siedzibę Instytutu Ekumenicznego przez ówczesnego sekretarza generalne go ŚRK, ks. dr. W. Visser 't Hoofta, jako miejsce – wedle jego słów – wystarczająco odległe od Genewy, aby studenci nie biegali co wieczór do kina, a zarazem wystarczająco bliskie, aby mogli utrzymywać regularne kontakty z personelem genewskiego centrum ekumenicznego. Cel Instytutu to promowanie informacji i teologii ekumenicznej za pośrednictwem seminariów, spotkań, kursów itp., w których uczestniczą przedstawiciele różnych wyznań chrześcijańskich, a często i różnych kultur.

Od czterdziestu lat okres zimowy jest przeznaczany w Bossey na dłuższe, czteroipółmiesięczne kursy, zwane Graduate School of Ecumenical Studies Gromadzą one co roku 60 osób z wielu krajów i z wszystkich rodzin wyznaniowych chrześcijaństwa. (Wraz ze mną byli w Bossey zimą 1989/90 roku chrześcijanie z 39 krajów, także z tych najbardziej egzotycznych, jak Tonga czy Kiribati – wyspy Oceanii.) Są pośród nich nie tylko ludzie młodzi, lecz także doświadczeni pastorzy lub świeccy członkowie Kościołów, którzy pragną pogłębić swą wiedzę i zaangażowanie ekumeniczne.

Każda Graduate School ma wybrany temat, wokół którego koncentrują się wykłady. Nie to jest jednak istotą kursu Program akademicki schodzi bowiem na dalszy plan wobec egzystencjalnego doświadczenia ekumenicznej wspólnoty, ze wszystkimi jej radościami, ale także z – niewyobrażalnymi na wstępie – trudnościami. Albowiem życie w takiej wspólnocie pociąga za sobą wiele problemów wynikających z różnorodności ludzkich charakterów, wyznań, kultur, a także z przepastnych niekiedy różnic politycznych. Gdy życie dopiecze, można się tylko wybrać na spacer lub zaszyć w znakomitej bibliotece.

Temat kursu, w którym uczestniczyłem, brzmiał: „Duch Święty a profetyczne świadectwo Kościoła". Mój pobyt w Bossey przypadł na czas sprzyjający refleksjom nad profetycznym wymiarem działalności Kościoła Właśnie powstał rząd Tadeusza Mazowieckiego, zbliżały się aksamitne i krwawe rewolucje w krajach komunistycznych. Gdy padł mur berliński, odśpiewaliśmy negro spirituals o Jozuem, który zburzył mury Jerycha. Wydarzenia te miały jednak różne znaczenie dla osób z różnych krajów. Spierać się musiałem o ich interpretację z lewicującymi teologami (nie tylko z Trzeciego Świata), zatrudnionymi w ŚRK, dla których upadek marksizmu oznaczał koniec nadziei na poprawę losu krajów ubogich. W takim podejściu do marksizmu ja widziałem raczej to, co marksizm przypisywał religii– „opium dla ludu", narkotyk,który daje piękne, kolorowe sny o przyszłości,ale nie umożliwia rozwiązania konkretnych problemów. Wiele godzin spędziliśmy w gronie studentów,rozważając podobieństwa i różnice pomiędzy sytuacją krajów komunistycznych w Europie Wschodniej a krajami Trzeciego Świata.Dla mnie najbardziej interesujące były próby porównywania latynoamerykańskiej teologii wyzwolenia z polską, ukrytą i nie wyrażaną publicznie,teologią polityczną

Pobyt w Bossey stworzył znakomitą okazję do zapoznania się z funkcjonowaniem ŚRK. Spotkania z przedstawicielami głównych zespołów programowych Rady przybliżały wiele współczesnych problemów ekumenizmu, wśród których dominowały: teologia kontekstualna (np. symbolika orzecha kokosowego dla teologa z wysp Pacyfiku), miejsce kobiet i teologia feministyczna (niektórzy odróżniali teologię kobiecą od feministycznej), problemy z Duchem Świętym (On czy Ona? Skoro wieje, kędy chce, to czy także poza widzialnymi granicami Kościoła?), dialog międzyreligijny (zwłaszcza trudności w dialogu z islamem). Były to zatem tematy nowe w ruchu ekumenicznym.

Mniej– na początku – mówiło się o klasycznych sprawach, takich jak jedność Kościoła i drogi do niej prowadzące. Wszakże pod naciskiem studentów i te zagadnienia stały się przedmiotem dyskusji,nie sposób bowiem, żyjąc w takiej wspólnocie, nie dotknąć np. problemu interkomunii. Nie rozwiązaliśmy go,rzecz jasna, ale mogliśmy najgłębiej go doświadczyć,także przez łzy własne i przyjaciół. Jedni uważali, ze skoro oficjalnie wspólne obchodzenie pamiątki Wieczerzy Pańskiej nie jest możliwe – powinniśmy tworzyć ekumenizm oddolny, działając metodą faktów dokonanych, m.in. właśnie przez praktykowanie zasad gościnności eucharystycznej. Inni taką praktykę uznawali za maskowanie podziałów, oszukiwanie samych siebie udawanie jedności, której naprawdę nie ma. Pierwsi odwoływali się do argumentu duchowej jedności, którą odczuwaliśmy, drudzy – do różnic, jakie pojawiały się, gdy zaczynaliśmy dyskutować o rozumieniu Eucharystii. Znakiem czasu dla mnie osobiście była decyzja komitetu liturgicznego, potwierdzona przez całe zgromadzenie studentów, że zamiast nabożeństw odprawianych według sztucznie tworzonej liturgii ekumenicznej (co proponowała dyrekcja) wolimy taką ich formę, która jest zgodna z żywą tradycją liturgiczną Kościołów, z jakich pochodzimy

Na jeden tydzień wyprawiliśmy się z Bossey do Rzymu. Co roku bowiem watykańska Rada ds. Jedności Chrześcijan zaprasza studentów Instytutu Ekumenicznego, aby zaprezentować funkcjonowanie tych organów Kurii Rzymskiej, które zajmują się dialogiem ekumenicznym wewnątrz chrześcijańskim, międzyreligijnym i z niewierzącymi, a także działalnością charytatywną, problemami sprawiedliwości i pokoju. Jako katolik cieszyłem się wielce, że w świadomości wielu moich koleżanek i kolegów innych wyznań ten tygodniowy pobyt zaowocował demistyfikacją Watykanu. Właściwie jedyną osobą niezadowoloną z tej wizyty była holenderska katoliczka. Pozostali uczestnicy wskazywali na liczne korzyści, nawet duchowe, przy czym ich zadowolenie nie wynikało bynajmniej z poznania uroków Wiecznego Miasta, a początkowy sceptycyzm wobec osoby papieża przerodził się w entuzjazm. Po audiencji, na której się z nim spotkaliśmy, wprost wydzierano sobie z rąk wspólne zdjęcia

Życie w tak różnorodnej wspólnocie przynosi wspaniałe owoce. Z jednej strony można nauczyć się szacunku dla inności drugiego człowieka, z drugiej – umocnić własną tożsamość dzięki uświadomieniu sobie wszelkich odmienności. Kiedy zaś okres zachwytu różnorodnością przechodzi w fazę zmęczenia – wymuszonym przecież – pluralizmem, wtedy można albo zamknąć się w gronie podobnych sobie przyjaciół, albo próbować przebijać się przez powierzchowne nieporozumienia, by docierać do głębi. Dla nas, w Bossey, większą trudność stanowiły różnice kulturowe niż wyznaniowe. W zwykłych codziennych sytuacjach i kontaktach okazywało się bowiem, ze pewne zachowania co innego znaczą dla Europejczyka, co innego zaś dla Hindusa czy Latynosa. Zaistniałe trudności międzykulturowe odczuwaliśmy tym boleśniej, że stale mówiło się o ich przezwyciężaniu, ale niewiele zrodziło się pomysłów – zwłaszcza ze strony kadry – jak i co w praktyce uczynić, aby twórczo wykorzystać owe trudności i różnice Udało się nam jednak doświadczyć zarówno zachwytu różnorodnością, jak i zdumienia nad jednością, która jednak istnieje, i to na najgłębszym poziomie ludzkiej egzystencji

Graduate School formalnie była kursem akademickim. Praktycznie – ze względu na zróżnicowany stopień przygotowania studentów – wykłady stanowiły zazwyczaj jedynie wprowadzenie do danego tematu, co owocowało poziomem przyzwoitego gimnazjum. Egzystencjalnie i ekumenicznie był to natomiast uniwersytet najwyższej klasy – okazja do przebywania tak długo w tak różnorodnej wspólnocie chrześcijańskiej zapewne się już nie powtórzy. Ja jednak wolę mówić o Bossey jako o moim przedszkolu ekumenicznym, a to dlatego, że we wczesnym dzieciństwie kształtują się nawyki, które pozostają – oby! – najbardziej trwałe.