Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

10/1991

„Piotr, apostoł Jezusa Chrystusa, do wybranych [...], którzy wybrani zostali według tego, co przewidział Bóg Ojciec, aby w Duchu zostali uświęceni [...] i pokrzepieni zostali krwią Jezusa Chrystusa. Łaska wam i pokój niech będą udzielone obficie” (I Ptr. 1:1-2).

Tymi słowami Piotra apostoła z jego Pierwszego Listu pragnę serdecznie pozdrowić Was wszystkich, Drodzy Bracia i Siostry, uczestnicy tego spotkania. Niech będzie przez nie uwielbiona Przenajświętsza Trójca. Jej chwale poświęcony został ten dom Boży Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, który nas dzisiaj gości.

Na spotkanie to zaprosił mnie cztery lata temu, w siedzibie Księdza Prymasa przy ul. Miodowej, przedstawiciel Polskiej Rady Ekumenicznej, Wielce Czcigodny nasz Brat Adam Kuczma. Wyraził wtedy życzenie, byśmy w czasie czwartej mojej pielgrzymki do Ojczyzny mogli się spotkać w jednej ze świątyń któregoś z Kościołów zrzeszonych w Polskiej Radzie Ekumenicznej. Ja również gorąco tego pragnąłem. I oto spełniają się obustronne pragnienia.

Miejsce naszego dzisiejszego spotkania posiada głęboką wymowę. Ta luterańska świątynia dzieliła los innych kościołów Warszawy w roku 1939 i 1944. Okupanci nie traktowali jej lepiej dlatego, że była luterańska.

Tutaj pracował od 1898 roku jako proboszcz ks. Juliusz Bursche, późniejszy biskup i zwierzchnik Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce. Ten wielki chrześcijanin i wielki polski patriota wolał oddać życie w niemieckim więzieniu niż wyrzec się polskości.

W tej świątyni głosił również słowo Boże inny wielki chrześcijanin i Polak, sługa Kościoła Ewangelicko--Augsburskiego, biskup Zygmunt Michelis, proboszcz tej parafii od 1 921 roku, który za obronę Warszawy w 1939 roku został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari.

Tak biskup Bursche, jak biskup Michelis, którego miałem szczęście znać osobiście, swoim życiem i swoją śmiercią zaprzeczyli niejako rozpowszechnionemu przekonaniu, że luteranin to Niemiec, a Polak to katolik.

Nasza Ojczyzna była przez wieki gościnnym domem dla wszystkich jej mieszkańców. Żyły tu obok siebie różne narodowości, niejedna religia i wiele wyznań. Wyróżniała się rzadką w Europie tolerancją, co słusznie odnotowali dziejopisarze.

W „Orędziu na XXIV Światowy Dzień Pokoju” szerzej omówiłem problem mniejszości religijnych i wyznaniowych w skali ogólnoświatowej. Nietolerancja, choroba ludzkości i hańba Kościołów, może występować zarówno po stronie silniejszego, jak i po stronie słabszych. Brak tolerancji pojawia się tam, gdzie stosuje się na przykład nacisk i przymus przy „nawracaniu”, ale również tam, gdzie dochodzi do głosu mentalność funda-mentalistyczna. Z myślą przede wszystkim o wspólnotach „silniejszych” napisałem:
„Chociaż bliska sercu jest prawda własnej religii, to fakt ten nie uprawnia żadnej osoby czy grupy do prób tłumienia wolności sumienia tych, którzy żywią inne przekonania religijne; nie wolno nikogo nakłaniać do sprzeniewierzenia się własnemu sumieniu, proponując lub odmawiając udzielenia określonych przywilejów i praw społecznych za cenę zmiany religii” (IV).

Chodzi jednak o coś więcej, niż tylko o wzajemną tolerancję. Często przecież tolerancję pojmuje się jako ochronę mniejszości etnicznych czy religijnych, „traktując je tak, jakby były osobami nieletnimi [...]. Mogłoby to prowadzić do swoistej dyskryminacji, która utrudnia, a nawet uniemożliwia harmonijny i pokojowy rozwój społeczeństwa. Należy raczej uznać i zabezpieczyć niezbywalne prawo do postępowania zgodnie z własnym sumieniem i wyznawania oraz praktykowania indywidualnie czy wspólnotowo własnej wiary, pod warunkiem nienaruszania porządku publicznego” (tamże). Uważałem, że powinno to być powiedziane w pokojowym Orędziu.

Bracia i Siostry w Chrystusie! Jeśli przypominamy światu potrzebę tolerancji między Kościołami, nie znaczy to, że sama tylko tolerancja wystarcza. To stanowczo za mało. Proste tolerowanie siebie nie może wystarczać chrześcijanom i Kościołom Chrystusa. Toleruje się przecież czasem nawet zło – w imię większego dobra. Nie chciałbym, żebyście mnie tylko tolerowali. I nie chcę Was, Bracia i Siostry, jedynie tolerować. Cóż to za bracia i siostry, którzy się jedynie tolerują? Cóż to za bracia i siostry w Chrystusie, którzy się jedynie tolerują?! Jesteśmy naprawdę umiłowanymi dziećmi Ojca, ukochanymi synami w Synu, jesteśmy mieszkaniem Ducha Świętego, umiłowaliśmy Ewangelię, jesteśmy wszczepieni w Chrystusa, napojeni Jego Duchem. Każdy we właściwy sobie sposób, na miarę daru Chrystusowego oraz własnych, niekiedy trudnych do rozpoznania i oceny, dróg.

„Znosząc siebie nawzajem” – mówi dalej List do Efezjan, kreśląc prawdziwy program chrześcijańskiego współżycia ludu Bożego, mamy postępować „z całą pokorą i cichością”; także „z cierpliwością”. To również lekcja tolerancji, którą w naszej polskiej historii udało się wcielić w życie w sposób dość zadowalający.

Jednak to zaledwie pierwszy, łatwiejszy punkt programu napisanego dla chrześcijan. Czytamy bowiem: „znosząc siebie nawzajem w miłości” (Ef.4:2).

„Znosić... w miłości” znaczy więcej niż tylko tolerować. „Znosić w miłości”, to także usiłować zrozumieć; zrozumieć, by wybaczyć; „znosić w miłości” to również akceptować, czuć się wewnętrznie bliskim, chcieć przebywać we wspólnocie, poczuwać się do wspólnoty, to spieszyć, by wspierać, to chcieć współpracować i współtworzyć.

Odwołam się jeszcze raz do ekumenicznych przemyśleń, jakie sformułowałem z okazji swojej podróży do krajów skandynawskich. „Musimy ze smutkiem przyznać – mówiłem podczas ekumenicznego spotkania w luterańskiej katedrze w Uppsali (9 czerwca 1989 r.) – że chrześcijanie nie są zjednoczeni. Ale musimy też z ufnością wierzyć, że Pan dziejów nie porzucił nas w tym rozłamie. Mądrze i cierpliwie prowadzi nas swoją łaską ku coraz głębszej skrusze z jego powodu oraz ku rosnącej tęsknocie za zjednoczeniem”.

Oby nasza wzajemna miłość najpierw wyrażała się w przebaczeniu i szukaniu przebaczenia. „Przebaczać sobie nawzajem to dla nas próba sił i wyzwanie, ale Pan nakazał nam to czynić.

Po czterech wiekach podziału potrzebny jest czas, aby nadeszło pojednanie i aby zagoiły się rany. Nie wszystko da się zrobić od razu, ale musimy robić to, co da się zrobić dzisiaj, z nadzieją na to, co może okazać się możliwe jutro” (tamże).

Trzeba też pamiętać, że „bez względu na to, jak usilnie dążylibyśmy do jedności, ostatecznie zawsze pozostaje ona darem Ducha Świętego. Będziemy dobrze przygotowani na przyjęcie tego daru jedynie w takiej mierze, w jakiej uda się nam otworzyć nasze serca i umysły na jego przyjęcie przez chrześcijańskie życie, a szczególnie przez modlitwę” (tamże).

W miarę jak będzie w nas rosnąć posłuszeństwo Duchowi Świętemu, również zewnętrzna współpraca naszych Kościołów będzie nabierała mocy duchowej: czy to będą nasze wspólne zabiegi mające na celu obronę życia ludzkiego od momentu poczęcia aż po naturalną śmierć, czy też nasza współpraca na rzecz takich wartości, jak godność każdego człowieka, praca, sprawiedliwość, pokój, wolność czy ochrona środowiska.

Możemy być wyraźniej ekumenicznie solidarni we wspieraniu potrzebujących. Bardzo pragniemy być ekumenicznie solidarni z narodami, które krzyżową drogą pielgrzymują do bycia sobą u siebie.

O taką chrześcijańską, ekumeniczną solidarność między Kościołami proszę dziś Pana Boga dla mojej umiłowanej Ojczyzny. Polecam ją gorąco moim Braciom w biskupim posługiwaniu w Kościele rzymskokatolickim. Od nich przecież tak wiele zależy w polskim chrześcijaństwie. Polecam ją wszystkim Wielce Czcigodnym Braciom z Kościołów zrzeszonych w Polskiej Radzie Ekumenicznej. Polecam ją Wam wszystkim, umiłowani Bracia i Siostry w Ewangelii.

„Łaska wam i pokój niech będą udzielone obficie”.