Drukuj

4/1991

W przemówieniu Jana Pawła II w Pradze, podczas jego krótkiej zeszłorocznej pielgrzymki, dostrzec można nie tyle rehabilitację Jana Husa, ile akt skruchy Kościoła za ubolewania godne wydarzenia w następstwie Soboru w Konstancji w roku 1415 – za spalenie na stosie czeskiego reformatora. Papież mówi bez ogródek o „wielkich nadużyciach” rozpanoszonych w Kościele tamtej epoki i później. Jego wizja jest szeroka: papież ocenia zasługi nie tylko Husa, wspomina również o całej plejadzie „innych sławnych reformatorów średniowiecznych w Czechach”, w kręgu których Husowi, mężowi o wybitnej „integralności życia osobowego”, przysługuje szczególne miejsce. Mówiąc o „innych sławnych reformatorach w Czechach” biskup Rzymu miał pewnie na myśli także towarzysza i współszermierza Jana Husa, Hieronima z Pragi, który idee wiklefizmu i husytyzmu głosił nie tylko w Pradze, ale i w Paryżu, Kolonii, Heidelbergu i Wiedniu. Uciekając przed inkwizycją Hieronim znalazł się w roku 1413 w Krakowie, gdzie też nauczał. Wróciwszy do Konstancji, by bronić swego korni lito na Husa, został aresztowany i stracony na szafocie w niecały rok po nim (w maju 1416 r.).

W świadomości katolików imię Jana Husa kojarzy się jednak nadal z epitetem „heretyka”, przez blisko sześć stuleci nadawanym reformatorowi z Pragi. Zastanawiając się nad moim dzisiejszym wystąpieniem w warszawskim kościele ewangelicko-reformowanym1, z ciekawości zajrzałem do nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego z roku 1983 i – przyznam się – nie żałuję tej konsultacji. Nauczyłem się po drodze dwu cennych rzeczy, którymi pragnę się tu podzielić.

Pierwsze odkrycie to fakt, że nowy Kodeks w ogóle nie zna pojęcia „heretyk”. O ile stary, z roku 1917, jeszcze definiował terminy: „heretyk”, „apostata” i „schizmatyk”, o tyle nowa Księga Prawa Kanonicznego mówi już tylko o „herezji”, „apostazji” i „schizmie”. Jest to niezwykle ważne przesunięcie akcentu z osoby na samą rzecz. Osobę łatwo potępić, z herezją rozprawić się trudniej. Sama zaś herezja określona zostaje tak: „Herezją nazywa się uporczywe, po przyjęciu chrztu, zaprzeczanie jakiejś prawdzie, w którą należy wierzyć wiarą boską i katolicką, albo uporczywe powątpiewanie o niej” (Kan.751).

Spróbujmy poprzez to przedmiotowe ujęcie herezji scharakteryzować jej podmiot, czyli człowieka uporczywie obstającego przy prawdzie sprzecznej z nauką Kościoła. Dochodzimy tu do kilku stwierdzeń  –  to jest moje drugie odkrycie – które heretyka ukazują w świetle niepomiernie korzystniejszym:

  1. heretyk to przede wszystkim chrześcijanin, brat w Chrystusie. Człowiek nie ochrzczony nigdy nie może być heretykiem. Jest to więc zrazu wypowiedź pozytywna. Nasze Kościoły chrześcijańskie – również i niekatolickie – nazbyt często ulegały pokusie zapominania o tym, że osoba głosząca często tylko pozornie sprzeczne z wiarą poglądy jest chrześcijaninem. Często zbyt pochopnie koncentrowano się na samym błędzie nie dostrzegając, że
  2. heretyk ogromną wagę przywiązuje do swej egzystencji chrześcijanina. Niejeden heretyk uważa, iż jakiejś prawdzie Kościoła rzymskokatolickiego musi przeczyć z nakazu swego sumienia, a nieraz nawet z miłości do Chrystusa. Heretycy w żadnym wypadku nie muszą być ludźmi bezbożnymi. Przeciwnie, odznaczają się płomienną miłością do Chrystusa, czego „prawowierni” tak często próbowali im odmawiać. I mamy w historii Kościoła takich, Bogiem szalonych, he-retyków, jak Ariusz i Pelagiusz, Gottschalk i Jan Duns Szkot Eriugena, Wiklef i Hus, Giordano Bruno i Galileo Galilei. Wysłuchawszy wyroku skazującego na śmierć, Jan Hus upadł na kolana i modlił się: „Panie Jezu Chryste, ze względu na Twoje miłosierdzie, proszę Cię, odpuść wszystkim moim nieprzyjaciołom. Ty wiesz, że oskarżyli mnie fałszywie, sprowadzili fałszywych świadków i wystawili przeciwko mnie fałszywe artykuły. I dlatego proszę Cię, w Twoim niewypowiedzianym miłosierdziu, odpuść im tę winę!”
    400 lat później, w roku 1816, św. Klemens Maria Dworzak, apostoł Wiednia i Warszawy, w liście skierowanym do wiedeńskiego wydawcy Perthesa sformułował niesłychaną dla naszych uszu diagnozę: „Od momentu, gdy jako wysłannik papieża obserwuję religijną sytuację katolików w Polsce i protestantów w Niemczech, stało się dla mnie sprawą oczywistą, że odpadnięcie od Kościoła nastąpiło dlatego, że Niemcy żywili i żywią pragnienie bycia pobożnymi [...]. Mówiłem o tym w Rzymie papieżowi i kardynałom, ale mi nie uwierzyli i mocno trzymają się przekonania, że to wrogość przeciwko religii spowodowała Reformację”. Rozdzierające słowa! Ludzie chcieli po prostu wieść zbożne życie, a temu ich pragnieniu na przeszkodzie stanął ówczesny, w dużej części zepsuty, Kościół.
    Istotnie, wszystko zależy od tego, czy heretyk w swych wystąpieniach kieruje się uczuciem pozytywnym czy negatywnym. Jako katolikowi wystarczy mi przeczytanie kilku zdań o Kościele katolickim, skreślonych piórem chrześcijanina prawosławnego albo protestanckiego, by móc stwierdzić, jakimi intencjami kieruje się ich autor. To samo odnosi się do tekstów autora katolickiego, które czyta, na przykład, ewangelik;
  3. ważna jest prawda, którą się neguje. Może to być prawda fundamentalna dla wiary chrześcijańskiej, a wtedy herezja zdaje się przybliżać ku granicy zaprzeczenia chrześcijaństwu. Ten, kto – na przykład – przeczy bóstwu Chrystusa, znajduje się w innej pozycji niż ten, kto w nauce o Eucharystii krytykuje określenie transsubstancjacji. Słusznie mówi się zatem o zróżnicowanych stopniach herezji.

Można by zapewne analizować dalsze treści pojęcia „herezja”, ale już z tego, co dotąd powiedzieliśmy, wolno wyprowadzić następujący wniosek: ponieważ heretyk jest chrześcijaninem, bratem w Chrystusie, i pragnie chrześcijaninem pozostać, a prawdę wiary traktuje bardzo poważnie, teologia i urząd nauczycielski niezwykle starannie powinny badać sam problem, jaki heretyka nurtuje, a dopiero na drugim miejscu sformułowanie, w jakie przyobleka on swe poglądy. Albowiem wcale nie jest wykluczone, iż Bóg przemawia do swego ludu przez usta heretyka, dopuszczając do przejaskrawień w języku, ażeby wstrząsnąć gnuśnymi i otępiałymi sumieniami   chrześcijan. Nieomal zawsze herezje i heretycy, nawet o tym nie wiedząc, dopomagali prawdzie ku zwycięstwu; praktycznie stanowili bowiem wyzwanie, rzucone urzędowi nauczycielskiemu, do szukania nowych i stosownych sformułowań dla wiary, które przedtem nie istniały. Można by więc powiedzieć i tak, iz w niejednym ostrym zdaniu heretyckim kryją się pytania artykułowane przez samego Ducha Świętego. A wtedy powinniśmy wsłuchiwać się w nie z natężoną uwagą, z ekumenicznym otwarciem się i gotowością do konstruktywnej refleksji.

Oto kilka najbardziej typowych „herezji” Jana Husa a następnie husytyzmu. Symbolem zerwania ze starym Kościołem było żądanie kielicha, czyli Wieczerzy Pańskiej pod dwiema postaciami, sub utraque specie (najczęstsza nazwa husytów to utrakwiści lub kalikstyni, „kielisznicy”), ale nie tyle było to twierdzenie teologiczne, ile zawołanie do walki: oni, papiści, wzbraniając wam dostępu do przenajdroższej Krwi Pańskiej degradują was do rangi chrześcijan drugiej kategorii! Jedna z „definicji” husyckich brzmi: chleb to ciało (czyli my, grzeszni świeccy), wino to dusza (czyli księża). Żądanie kielicha sprzęgnięte było z problemem godnego i niegodnego kapłana-szafarza. Spory koncentrowały się na Wieczerzy Pańskiej, która wedle Biblii jest rękojmią zbawienia. Husyci wystąpili też z żądaniem częstej Ko-muni św. i udzielania Komunii św. dzieciom, nie rozumiejącym nic z tajemnicy eucharystycznej: rozum jest tu jednak tylko ciężarem i instancją całkowicie zbędną.
Inny element husytyzmu, ideologii w marszu, to silne nasycenie ruchu treściami eschatycznymi. Masy chłopskie ściągały na Górę Przemienienia Tabor (pod przywództwem Jana Żiżki), gdzie jako bracia i siostry uczestniczyli w kazaniach, przyjmowali sakrament pokuty i Wieczerzy Pańskiej.

Husyci byli purytanami. Swej surowej dyscyplinie zawdzięczali sukcesy na wszystkich polach. Grzech śmiertelny to przede wszystkim rozwiązłość obyczajów, szczególnie wśród kleru, której wydano nieubłaganą walkę. W wojnach husyckich husyci nie profanowali świątyń (mimo zarzucanych im najstraszliwszych mordów). Obok naczelnej zasady doktrynalnej walka z wizerunkami świętych i relikwiami była w zasadzie akcją wymierzoną przeciwko luksusowi i przepychowi w Kościele, który w swym wystroju pozostać miał prosty i skromny.

Wiele postulatów i haseł rzucanych przez Jana Husa i jego ruch zrealizował II Sobór Watykański. Nasuwają się tu mocne słowa Husa: „Słuszną jest rzeczą, aby człowiek nie imał się niczego wszetecznego, ale poznawał prawdę Bożą i mocno się jej trzymał aż do śmierci, albowiem prawda ostatecznie wyzwoli [...]. Dlatego wierny chrześcijaninie: szukaj prawdy, słuchaj prawdy, ucz się prawdy, kochaj prawdę, trzymaj się prawdy, broń prawdy aż do śmierci, gdyż prawda cię wyswobodzi”.

Cały tragizm męczeńskiej śmierci Jana Husa sprowadza się do tego, iż zginął on z rąk siepaczy rekrutujących się z szeregów jego umiłowanego Kościoła katolickiego. Hus nie jest wypadkiem odosobnionym. Na tym miejscu wymienić można śmierć innego spalonego żywcem na stosie człowieka – słynnego lekarza hiszpańskiego, Michała Serveta (odkrywcy małego obiegu krwi), który za swe poglądy antytrynitarne stanął na szafocie w Genewie, dokąd schronił się przed ścigającymi go katolikami, i stracony został przez chrześcijan innego już Kościoła. Wszedł do katedry w Genewie, by posłuchać kazania Jana Kalwina; tam został rozpoznany, a następnie skazany przez magistrat miasta Genewy wyrokiem potwierdzonym przez gminy w Bazylei, Bernie, Schaffhausen i Zurychu. Kalwin osobiście próbował go nakłonić do odwołania głoszonych tez; gdy wysiłki te nie przyniosły rezultatu, zażądał dla Serweta kary śmierci. A działo się to 27 października 1553 r., blisko 150 lat po spaleniu Jana Husa.

Te i wiele innych wypadków niech stanowi dla nas upokarzające ostrzeżenie! Wśród wszelkich form ekumenizmu – teologicznego, praktycznego, społecznego, politycznego i in. – pierwszorzędne znaczenie i ranga przysługują bez wątpienia ekumenizmowi duchowemu: „Nie ma prawdziwego ekumenizmu bez wewnętrznej przemiany [...]. Nawrócenie serca i świętość życia [...] należy uznać za duszę całego ruchu ekumenicznego” (DE nr 7 i 8).

Rozważania te pozwolę sobie zamknąć fragmentem głęboko osobistej i zaangażowanej modlitwy najznakomitszego pewnie teologa katolickiego naszych czasów, Karla Rahnera (zm. 1984), modlitwy za Kościół, której nie umieszczono w polskim przekładzie książki Modlitwy życia ze względu na jej śmiałą i krytyczną treść. Sądzę, iż wolno mi posłużyć się tym tekstem w bratnim kościele ewangelicko-reformowanym. Oto kilka jej urywków:

„...Moje siostry i moi bracia często stają się dla mnie w Kościele również pokuszeniem, gdy mam modlić się: »Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół, świętych obcowanie i (stąd) życie wieczne«. Jakżeż nudni, zgrzybiali, tylko dobrą opinię aparatu mający przed oczami, jak krótkowzroczni i żądni władzy wydają mi się niekiedy »nosiciele urzędu« w Kościele, jak – w złym tego słowa znaczeniu – konserwatywni i klerykalni. Gdy pełni namaszczenia, ostentacyjnie obnoszą się ze swą dobrą wolą i bezinteresownością, staje się to jeszcze bardziej denerwujące, ponieważ nieomal nigdy nie słyszę, aby publicznie i wyraźnie wyznawali swe błędy i nadużycia. Życzą sobie przy tym, abyśmy dzisiaj wierzyli w ich nieomylność, a zapominają, że wczoraj dopuścili się zasadniczych błędów i zaniedbań. Jakże często unoszą się świętym oburzeniem nad określonym czynem. Mniej zaś wyraźnie wyczuwam ich święty gniew z powodu porządku społecznego, będącego ostatnią przyczyną takiego czynu. Wiele moralizują, ale często zbyt mało odczuwalna jest w tym, co mówią, rozpierająca ducha i serce radość z orędzia Twojej łaski, Panie, w której Ty dajesz się sam. A przecież ich kazania moralne miałyby znacznie więcej szans u słuchaczy, gdyby stanowiły li tylko drobną uwagę na marginesie tej pieśni pochwalnej, wyśpiewywanej na cześć Twojej wspaniałej łaski, przeobfitego życia, którego nam pragniesz udzielić.
...Boże mój, miej zmiłowanie nad nami – ubogimi, ciasnymi i grzesznymi głupcami – którzy stanowimy Twój Kościół, miej zmiłowanie nad tymi, którzy nazywają siebie Twoimi namiestnikami (szczerze mówiąc, słowo to uważam za niedobre, ponieważ Bóg nie może przecież pozwolić na zastępowanie siebie). Miej zmiłowanie nad nami [...]. Wszelako i ta, nieco gorzka, pieśń skargi i błaganie o Boże zmiłowanie dla Kościoła sławi przecież ten Kościół i Twoje miłosierdzie”.


1Jest to tekst rozważania wygłoszonego 7 stycznia br. podczas nabożeństwa ekumenicznego w kościele ewangelicko-reformowanym w Warszawie – red.