Drukuj

2/1991

Luty 1989 r. to graniczna data w historii całego kraju. „Okrągły stół” i wydarzenia, jakie po nim nastąpiły, w zasadniczy sposób odmieniły nasze życie i nasze myślenie o przyszłości. Luty 1989 r. to data ważna także dla ewangelicko-reformowanego zboru w Zelowie. Z innych wprawdzie względów – akurat wtedy wybrał on nowe Kolegium. Całkowicie nowe i młode – przeciętna wieku jego członków wynosiła wówczas 34 lata. Tyleż lat miał nowo wybrany prezes – Władysław Pospiszył, a pracujący tutaj od lat sześciu ks. Mirosław Jelinek liczył sobie lat 31. Jednoczesność obu tych faktów – w skali kraju i w skali parafii – zapewne jest przypadkowa. Nie da się też przeprowadzić prostych analogii. Pewne jednak elementy tego wielkiego i tego małego wydarzenia są podobne. Choć nowe Kolegium w swych dążeniach i pracy nie musi zrywać z przeszłością, a przeciwnie, chce kontynuować najlepsze parafialne tradycje, sytuacja gospodarcza i społeczna stawia przed nim podobne zadania w odniesieniu do parafii, jak przed władzami państwowymi w odniesieniu do całego państwa.

Najbardziej gładko w Zelowie przeszły zmiany polityczne. W mieście nie rządzi Komitet PZPR i stara nomenklatura, lecz Rada wybrana w wolnych samorządowych wyborach oraz nowy i także młody burmistrz, człowiek w całym tego słowa znaczeniu kulturalny (muzyk z zawodu), otwarty na wszelkie inicjatywy, przychylny także ewangelikom reformowanym. Natomiast zmiany gospodarcze, jak wszędzie, tak i tutaj, stwarzają wprawdzie nowe szanse, ale zarazem rodzą zagrożenia – przede wszystkim w sferze społecznej.

Pozytywnym jest więc zjawiskiem, że własność prywatna stała się znów pełnoprawna. Dzięki temu kamienica na Rynku (jednym z jej lokatorów jest właśnie burmistrz), która wprawdzie nie została nigdy parafii odebrana, ale stanowiła źródło stałego deficytu i niszczała bez remontów, obecnie stać się może źródłem poważnego dochodu. Sklep Gminnej Spółdzielni, zajmujący parter budynku, płacił grosze i ani wyprowadzić się nie chciał, ani płacić więcej; teraz został nakazem sądowym zmuszony do opuszczenia lokalu, a pomieszczenia sklepowe wynajęto prywatnym handlowcom, którzy je elegancko wyremontują, a za opłaty czynszowe, które już wnoszą, będzie można z czasem wykonać kapitalny remont całej kamienicy. Z kolei podwyższony standard mieszkań umożliwi pobieranie wyższych czynszów od lokatorów. Kolegium myśli też ewentualnym wejściu w spółkę z jakimś zakładem produkcyjnym lub handlowym (był np. pomysł partycypowania w budowie piekarni, ale zabrakło funduszy). W majątku parafii są jeszcze działki rolne. Niektóre będzie można przeznaczyć pod zabudowę, inne pod zalesienie, żeby w przyszłości mieć własne drewno, a wcześniej – teren rekreacyjny.

Te wszystkie rozważania nad możliwościami finansowymi parafii są konieczne, ponieważ wpływy z kolekt i ofiar, choć i przedtem nie wystarczały na pokrycie potrzeb, ostatnio jeszcze się zmniejszyły. Ludzie po prostu są biedniejsi, a do tego boją się, co z ich egzystencją będzie dalej.

Głównym miejscem pracy i zarobku zelowian są zakłady włókiennicze „Fanar”. Obecnie jednak nie ma zbytu na ich wyroby, jest za to 40- miliardowy dług bankowy. Nie byłby on taki groźny, bo bilansuje się z tym, co winni są „Fanarowi” jego kooperanci i odbiorcy, gdyby nie to, że tamci też nie mają pieniędzy na spłacenie zadłużenia. W tej sytuacji w zakładach zwolniono najpierw wszystkich półetatowców (a raczej wszystkie – bo głównie były to kobiety), później wysłano na emeryturę kogo było można, a pozostałej załodze wypłaca się pensje „na przetrwanie” (w listopadzie, gdy zbierałam materiał do reportażu, było to średnio 450 tys. zł). W lepszej sytuacji są ci (głównie mężczyźni), którzy pracują w Bełchatowie – na razie nie grożą im zwolnienia, kopalnia i elektrownia pracować muszą. Jednakże ich zarobki, zwłaszcza gdy są jedynym źródłem utrzymania rodziny, ledwie, ledwie starczają na wiązanie końca z końcem.

Choć więc poprzednie Kolegia zrobiły bardzo dużo w dziedzinie zabezpieczania, remontów i inwestycji, to ciągle jeszcze wiele pozostaje do zrobienia.

Wszystko jednak kosztuje, a nie wszystko zrobić można własnoręczne.

Własnoręcznie członkowie Kolegium pomalowali sufit w kościele. Własnoręcznie wraz z Holendrami i dziećmi z grupy konfirmacyjnej sadzili drzewa i krzewy na cmentarzu, własnoręcznie też młodzież z kursu katechetycznego odbijała tynk z zewnętrznej, dolnej części murów kościelnych, co było konieczne przed operacją zabezpieczenia muru przed wilgocią. Samą jednak pracę suszenia i zabezpieczania musiała wykonać firma specjalistyczna, tynk później także kładł wykwalifikowany murarz. Piaskowanie i malowanie ogrodzenia, remont bramy cmentarnej, malowanie plebanii i naprawa stolarki – te niezbędne, pilne prace musieli wykonać fachowcy. A w niedługim czasie wiele jeszcze należy zrobić: oprócz sufitu trzeba w kościele pomalować ściany i wyremontować podłogi. Ruch kołowy w bliskości budynku kościelnego spowodował odchylenie od pionu jednej ze ścian wieży. Nastąpiło obniżenie poziomu wód gruntowych w wyniku zarówno ciągnącej się latami pobliskiej budowy oczyszczalni, jak i sąsiedztwa bełchatowskiej kopalni, a to z kolei spowodowało osiadanie murów kościoła. Cmentarz czeka na wodociąg, a plebania na usprawnienie kanalizacji i studnię głębinową (w czym finansowo ma pomóc Konsystorz). I tak dalej, i tak dalej.

Do tego dochodzi sprawa starej plebanii. Ten mały budyneczek, obiekt zabytkowy pod ochroną miejscowego konserwatora, ale bez konsekwencji finansowych tej ochrony, nie spełnia dobrze roli, jaką od chwili wybudowania nowej plebanii (w latach trzydziestych) pełnił: domu zborowego, sali zebrań młodzieży, punktu katechetycznego. Że jest mały i niezbyt funkcjonalny, to jeszcze nic. Wilgoć, która zagrażała murom kościoła, tu zaatakowała całe ściany i jest to już, niestety, zjawisko nieodwracalne. Niezdrowo tu przebywać. Doraźne remonty nie poprawiają ogólnego stanu obiektu, który chyli się ku upadkowi i od dwudziestu lat pochłania, jak worek bez dna, parafialne pieniądze. Zgodnie z Instrukcją Ministerstwa Edukacji Narodowej, wprowadzającą do szkół naukę religii, kuratoria mają pokrywać wydatki związane z utrzymaniem punktów katechetycznych, tj. z ogrzewaniem, remontami, wyposażeniem. Ks. Jelinek liczy na to, że jakieś dotacje z kuratorium wydobędzie i warunki na starej plebanii się poprawią. Jeśli jednak chce się myśleć perspektywicznie, a młodzi ludzie tak myśleć muszą, to właściwie należałoby wybudować nowy dom parafialny. Kolegium więc i do takiego przedsięwzięcia się przymierza – na razie w marzeniach.

Tradycja a teraźniejszość, duchowość a byt materialny, jak nie utracić dotychczasowych wartości a wykorzystać nowe możliwości – te problemy każda społeczność musi mieć na uwadze, a ludzie działający z jej mandatu – przede wszystkim. Prezes i większość członków Kolegium ma wykształcenie techniczne, zawodowe, i siłą rzeczy bardziej zaabsorbowana jest sprawami materialnej natury, wszyscy oni jednak pracowali kiedyś w grupach młodzieżowych, uczestniczyli w kursach katechetycznych. O sprawach duchowych nie dają też zapomnieć: ks. Mirosław Jelinek, Józef Pospiszył – b. student teologii, oraz Mirosław Prajzendanc, najmłodszy, 26-letni członek Kolegium, któremu poruczono sprawy młodzieży.

Młodzież z Zelowa odpływała i odpływa. Jedni szukali pracy i mieszkania w Bełchatowie i Łodzi, inni wyjeżdżali na studia i już pozostawali w dużych miastach. W tej chwili grupę młodzieży ewangelicko-reformowanej w wieku 15-25 lat stanowi około 40 osób. Nie jest to jednolita grupa. Część uczy się jeszcze, część już pracuje, część pozakładała rodziny. Trudno ich zebrać, trudno skupić wokół jednego programu. Co roku grupa konfirmacyjna jedzie na Tydzień Ewangelizacyjny do Dzięgielowa i niektórzy, już z własnej inicjatywy, powracają tam w następnych latach. W 1987 r. na prośbę ks. Jelinka liderem i opiekunem takiej grupy został Paweł Gumpert, luteranin z Łasku. Potem młodzież zbierała się dość regularnie, powstał zespól muzyczno-wokalny „Maranatha”, rozważano wspólnie Słowo Boże, dyskutowano, bawiono się również. Z czasem szeregi zaczęły topnieć. W jakim stopniu zadziałały tu „trudności obiektywne” (np. młodzieży mieszkającej w okolicach Zelowa trudno było dojeżdżać na spotkania), a w jakim pewien bezwład – trudno orzec. Zapewne zdanie, które usłyszałam, że „młodzież nie ma inicjatywy, czeka, żeby dla niej ktoś coś zorganizował”, nie jest w pełni słuszne, niemniej dziś już tylko kilka osób zbiera się raz na dwa tygodnie w domu młodego małżeństwa Agnieszki i Henryka Kimmerów, studiuje Ewangelię wg Św. Jana i rozmawia o swoich problemach. Przetrwał natomiast i rozwinął się zespół „Maranatha”, który muzykuje nie tylko dla własnej przyjemności – występuje na nabożeństwach ekumenicznych, jeździ do innych miejscowości (widujemy go i słuchamy czasem w Warszawie), by uczestniczyć w różnych spotkaniach i uroczystościach chrześcijańskich. „To jest w jakimś sensie Boży zespół” – powiedział Mirosław Prajzendanc.

„Swoje dzieciaki” ks. Jelinek wozi nie tylko do Dzięgielowa, ale i do Kucowa, i do Faustynowa, gdzie opowiada im o historii ich Kościoła, o historii braci czeskich, przybliża im tradycję tej społeczności. Integracji młodzieży starszej i młodszej niewątpliwie służą kursy katechetyczne, obozy letnie, wyjazdy zagraniczne. Ogólne i najliczniejsze spotkania odbywają się jednak zbyt rzadko: w okresach świątecznych i raczej na gruncie towarzysko-sąsiedzkim.

Wprowadzenie nauki religii do szkół obarczyło duszpasterzy dodatkowymi obowiązkami. Oto tydzień zajęć ks. Jelinka, jego żony Wiery i osób wspierających ich w prowadzeniu szkoły niedzielnej. Niedziela: nabożeństwo, szkoła niedzielna (I i II grupa w czasie nabożeństwa, III grupa - po nabożeństwie), spotkanie Kolegium Kościelnego. Środa: lekcja w Liceum Ogólnokształcącym, dwie godziny lekcji konfirmacyjnych, spotkanie zespołu muzycznego i raz w. miesiącu zebranie Kolegium. Czwartek: lekcja w Liceum Ogólnokształcącym, nabożeństwo, zebranie Kola Pań. Piątek: spotkanie nauczycieli szkoły niedzielnej, spotkanie zespołu muzycznego. Sobota: lekcje religii dla trzech grup dzieci z młodszych klas szkoły podstawowej, których jest zbyt mało, żeby zorganizować dla nich nauczanie w szkołach, do których uczęszczają. Ks. Jelinek poza tym, że uczy w liceum, uczestniczy w posiedzeniach rad pedagogicznych pozostałych pięciu szkół, do których uczęszczają dzieci wyznania ewangelicko-reformowanego. Młodzież ze szkoły zawodowej wraz z młodzieżą z diaspory będzie uczestniczyła raz na kwartał w seminariach katechetycznych. Te nowe formy nauczania religii i presja otaczającego środowiska katolickiego wpłyną zapewne na integrację młodych i może wywołają większą ich aktywność. Przyszłość zelowskiego zboru to przecież właśnie oni.

A przeszłość? Parafia nie ma grupy diakonijnej. Podobno starsi ludzie niechętnie przyjęliby zorganizowaną formę pomocy. Ja, rozmawiając ze starszymi, wyczułam pewną rezygnację: „Dawniej to było wspaniale, jak nas było 6 tysięcy, jak do konfirmacji przystępowało 60 - 70 osób, a dzisiaj... nie ma ludzi”. „Nie mam człowieka...” – przypomniało mi się. Odwiedza się wprawdzie ludzi chorych, rozwozi paczki w okresie świątecznym, ale te paczki przychodzą z zagranicy. W porozumieniu z Wydziałem Opieki Urzędu Miasta, który ma najlepsze rozeznanie wśród wszystkich osób w trudnej sytuacji materialnej w Zelowie, parafia nawiązała współpracę z miastem Vormer k. Amsterdamu. Jest to ciekawa inicjatywa: holenderskie rodziny lub małżeństwa „adoptują” kogoś samotnego, starego lub całą rodzinę potrzebującą pomocy i przyjmują na członka swojej własnej rodziny. Nie jest to żadna doraźna akcja, obliczona na chwilową pomoc, ale długofalowe działanie, z którego mają się zrodzić bliskie, serdeczne i trwałe związki, jak w prawdziwej rodzinie. W tej chwili jest już 10 takich rodzin, niedługo będzie ich 25.

Ustaje już akcja darów zagranicznych, trzeba pomagać sobie wzajemnie tym, co się ma. W parafii ogłoszono więc zbiórkę używanych rzeczy. Resztki z darów Kolegium postanowiło sprzedać na aukcji parafialnej, bo te drobne sumy ze sprzedaży też bardzo się przydadzą. Pomoc w postaci leków, od lat świadczona przez współwyznawców z Berlina Zachodniego i parafii w Zaandam w Holandii, trwa nadal. Dlatego zbór może jeszcze sprawować opiekę nad dwoma Ośrodkami Zdrowia w Zelowie oraz zaopatrywać szpitale w Piotrkowie, Bełchatowie i Łasku.

Co czwartek zbiera się Koło Pań. Od dwóch lat czyta się tu Biblię, omawiając wszystkie występujące w niej postaci kobiece. Zajęcia te, w formie lectio continua, prowadzi ks. Jelinek. Panie przygotowują herbatę, czasem własnego wypieku ciasto. Na tych miłych spotkaniach dużo się śpiewa (wiele kobiet należy do kościelnego chóru), robi świąteczne kartki, gwiazdki z papieru - na drobne upominki dla gości. W październiku 1990 r. panie wzięły udział w VI Ogólnopolskiej Ekumenicznej Konferencji Kobiet w Chełmie Lubełskim.

Uczące się dzieci i wkraczająca w życie młodzież, zabiegani za groszem ludzie w młodszym i starszym wieku, zrezygnowani emeryci – wszyscy oni tworzą społeczność, która, choć niewielka i żyjąca w niewielkim miasteczku, jest przecież bardzo ważna dla całego naszego Kościoła.